Świat się zmienia i nie podlega to dyskusji. Jedną z oznak zmian w motoryzacji jest coraz szersze zastosowanie energii elektrycznej do napędu samochodów codziennego użytku. Nie mam tu na myśli wszelkiego rodzaju hybryd, które na dobre już zadomowiły się w naszych garażach i na ulicach miast. Dzisiaj bowiem idziemy o krok dalej, do zastosowania tylko i wyłącznie energii elektrycznej do napędzania samochodów.
Nie wszyscy o tym wiedzą, ale elektryczne samochody wcale nie są nowinką ostatnich lat. Gdy motoryzacja dopiero raczkowała, czyli dobrze ponad 100 lat temu prąd stanowił bardzo silną alternatywę wobec napędu spalinowego. Ten drugi wygrał jednak w owym czasie z elektrycznością ponieważ oferował większą niezależność i dostępność paliwa kopalnego, co było jednym z głównych założeń rodzącej się motoryzacji.
Na przełomie lat 80-ych i 90-ych ubiegłego wieku kilku producentów samochodów popularnych (głównie z Francji i Włoch) oferowało elektryczne odmiany swoich samochodów klasy A i B, ale nie odniosły one większego sukcesu w związku z nadal problematycznym zasięgiem tego typu pojazdów, który wciąż predysponował je do typowo miejskich zastosowań.
Druga dekada XXI wieku przyniosła nam kolejny rozdział elektromobilności, która początkowo znów zadebiutowała pod postacią aut typowo miejskich. Nissan zaoferował klientom swojego liścia (Leaf), Renault podobne wielkościowo Zoe, Fiat maleńkie 500e, a BMW bardziej ekstrawaganckie i3. Wspomniane pojazdy były niczym jaskółki zwiastujące wiosnę, czyli rozkwit elektrycznej motoryzacji.
Kryzys ekologiczny wywołany przez skandal z naciąganiem emisji spalin oraz coraz lepsze notowania amerykańskiej Tesli zmusiły światowe koncerny motoryzacyjne do rozpoczęcia szeroko zakrojonych prac nad wdrożeniem elektrycznych napędów w samochodach wszystkich klas.
Oczywiście najprostszym rozwiązaniem wydawało się dostosowanie obecnie oferowanych lub opracowywanych modeli do zasilania energią elektryczna, jak postąpił chociażby koncern PSA ze swoimi DS3 Crossback, Oplem Corsą-e, czy też Peugeotem e-208 i nowym Citroenem e-C4. Duża część producentów postanowiła jednak dodatkowo podkreślić wagę swojej obecności w elektrycznym świecie tworząc całkiem nowe typoszeregi aut w swoim portfolio. Ma to z jednej strony podkreślić wyjątkowość tych modeli, a z drugiej strony poszerzyć ofertę wchodząc często w nieznane sobie wcześniej nisze. Co ciekawe większość z jak dotąd zaprezentowanych pojazdów tego typu to przedstawiciele nadal rosnącej w siłę grupy crossoverów, czyli takich aut, które są pośrodku wszystkiego. Jak wiadomo, jeśli coś jest do wszystkiego, to jest do... to na pewno nie spełni wszystkich pokładanych weń oczekiwań.
Tak więc obecnie na rynku „unikatowych elektryków” mamy: Audi e-tron z kamerkami zamiast lusterek bocznych (dostępny również jako Sportback), Jaguara I-Pace, który jest całkiem nową formą dla Jaga (pięciodrzwiowy liftback vel crossover), Mazdę MX-30 z drzwiami jak w RX-8 i nazwą przywodzącą na myśl lifestylową Miatę, MB EQC - chyba najspokojniejsze w formie, ale i tak przełomowe w stylu jak na auta z gwiazdą na masce, Skodę Enyaq, czyli bliźniaczy model VW ID4, która również pojawi się wkrótce w odmianie GT (liftback, sportback, lub jak kto woli crossover coupe), VW ID3, który ma być trzecim kamieniem milowym marki i przyrównywany jest do takich rewolucji jakie wywołały Garbus i Golf (sic!).
Teraz, do tego grona dołącza Ford ze swoim modelem Mach-E i po tym przydługim wstępie to jemu chciałbym poświęcić resztę wpisu. Specjalnie użyłem niepełnej nazwy, bowiem jest on zarazem nowym członkiem rodziny Mustang, a jego pełna nazwa brzmi: Ford Mustang Mach-E.
Pomijając kontrowersje dotyczące użycia tej jakże klasycznej już nazwy w pięciodrzwiowym crossoverze o elektrycznym napędzie mamy przed sobą auto, którego stylistyka jest bardzo silnie zaakcentowana i zawiera wiele bezpośrednich odniesień właśnie do klasycznego Mustanga. Czy jest to Mustang trzeciej dekady XXI wieku? Zobaczymy. Na pewno widzimy tu bardzo zgrabne auto, którego profil przypomina mi raczej skradającego się kota (pumy?), aniżeli gnającego wierzchowca.
Póki co odbyła się tylko statyczna premiera tego auta na naszym rynku. Przez kilka dni odwiedził on największych dealerów marki, u których w ciągu jednodniowych prezentacji można było poznać go z bliska, dotknąć, przymierzyć się, pobawić multimediami, czy chociażby poznać bliżej obietnice jakie daje producent jeśli chodzi o moc, zasięg i osiągi.
Samochód przypadł mi do gustu i nawet jeśli zmodyfikowane logo galopującego dzikiego konia może kogoś drażnić, to na pewno nie zaprzeczy on iż Mach-E to naprawdę udane i spójne stylistycznie auto. Jak to na premierach bywa, tak i tutaj kolor miał znaczenie, a prezentowana wersja AWD First Edition pomalowana była w przyjemny dla oka metalizowany kolor Rapid Red.
Ford Mustang Mach-E nie jest autem małym, ale stylistom udało się zgrabnie zakamuflować jego gabaryty. Wymiary auta to: długość 4713 mm, szerokość 1881 mm, wysokość 1625 mm, masa własna 2182 kg (elektryki są opasłe, to fakt, ale głównie to wina baterii), a koła mają średnicę 19 cali. Ciekawostką jest to, że auto posiada dwa bagażniki: tylny o pojemności 402 l ukryty pod elektrycznie podnoszoną pokrywa oraz przedni o pojemności 81 l, który skrywa się pod maską i jest w pełni wodoodporny. W klapie bagażnika (nie) ukryto, a raczej umieszczono kamerę cofania, która moim zdaniem będzie mocno narażona na zabrudzenia, zwłaszcza w czasie jesienno-zimowej eksploatacji pojazdu w naszych warunkach.
Inauguracyjna partia nazwana szumnie First Edition cechuje się kilkoma dodatkami, które w podstawowej wersji mogą nie występować. Zalicza się do nich czerwone zaciski hamulców, szklany dach, aluminiowe nakładki na pedały, czy też kontrastowe przeszycia foteli, które w przypadku eksponowanego samochodu miały czerwony kolor.
Do auta wsiada się jak do typowego crossovera. Baterie schowane w podłodze powodują, że jej grubość jest stosunkowo duża i siedzi się po prostu wyżej. Nie jest to typowa „krzesełkowa” pozycja typowa dla SUV-ów, ale jest przesunięta w górę względem klasycznych samochodów, co jest zaletą, chociażby ze względu na lepszą widoczność zza kierownicy. Umieszczenie baterii na płasko w podłodze ma też zapewne pozytywny wpływ na prowadzenie i zachowanie się auta na drodze ze względu na stosunkowo niskie położenie środka ciężkości, na który wpływ ma głównie masa wspomnianych wyżej baterii.
Wsiadanie, czy może raczej otwieranie drzwi to jest największe „szoł” Mustanga Mach-E. Samochód ten bowiem na nowo definiuje pojęcie klamki. Ma ona formę skrzydełka wtopionego w podszybie, które służy do odchylenia drzwi, które najpierw należy odryglować przyciskając guzik umieszczony nieco powyżej, już na słupku drzwiowym. Jeszcze wyżej znajduje się panel dotykowy z cyframi 0-9, które służą do otwierania pojazdu zdefiniowanym wcześniej kodem. Czy tylko mi przypomniały się cyferblaty do wpisywania kodów nad klamkami Fordów, Lincolnów i Mercury z przełomu wieków? Mawiają, że wszystko już było tylko wraca w nowej formie i muszę przyznać, że coś w tym jest. Oczywiście auto można otworzyć i zamknąć używając swojego smartfona, ale to rozwiązanie jest już na tyle spopularyzowane, że to właśnie zwykły kod wpisywany na słupku robi teraz większe wrażenie na odbiorcach.
W środku uwagę kierowcy od razu przykuwa duży, pionowo zorientowany wyświetlacz o przekątnej 15,5 cala, który służy do obsługiwania między innymi systemu SYNC czwartej generacji, który niejako uczy się swojego właściciela i dostosowuje do jego preferencji, czy też jego rytmu życia. Dużym plusem jest wtopienie w jego dolną część typowego pokrętła, które umożliwia chociażby regulację poziomu głośności, co z pewnością spodoba się kierowcom przyzwyczajonym do bardziej klasycznych rozwiązań. W tym momencie warto wspomnieć, że Ford do współpracy nad audio w nowym Mach-E zaprosiło specjalistów z firmy Bang & Olufsen, co zaowocowało 10-głośnikowym systemem z logo B&O na pokładzie.
Samochody elektryczne pod względem wyposażenia i multimediów nie odstają ani od krok od swoich odpowiedników z bardziej klasycznym napędem. W Mach-E znajdziemy chociażby zaawansowany system parkowania z kamerą 360 stopni, system rozpoznawania znaków drogowych, adaptacyjne reflektory LED Mustang Signature, elektrycznie składane lusterka, czy też 8-kierunkową pamięć elektrycznie sterowanych przednich foteli.
Na rynek północnoamerykański Mach-E standardowo wyposażony jest w silnik Standard Range 68 kWh o mocy 266 KM (RWD i AWD) oraz silnik Extended Range (ten wzmocniony) 88 kWh o mocach od 290 (RWD), przez 350 KM (AWD First Edition), aż do 480 KM (GT AWD). Przyspieszenie od 0 do 100 km/h w zależności od dobranej konfiguracji silnik / moc / napęd zajmuje od około 5 do około 6 sekund. W oczekiwanych w późniejszym terminie wzmocnionych wersjach GT i GT Performance ma ona spaść nawet do 3,5 sekundy.
Oczywiście przyspieszenie, zastosowany silnik i napęd ma wpływ na osiągany przez Macha zasięg. Według danych producenta powinien on wynosić do 600 kilometrów, ale nawet jeśli realny będzie na poziomie 400 km to i tak będę uważał ten wynik za wielce udany. Oczywiście do auta można nabyć osobistą ładowarkę garażową nazwaną Ford Connected Charging. W stacjach szybkiego ładowania uzupełnienie baterii z poziomu 10% do 80% w wersji Standard Range powinno zająć nie więcej niż 40 minut (przy idealnych warunkach oczywiście).
Jak to w samochodach elektrycznych bywa, biegów zmieniać nie trzeba wcale, bo w Mach-E mamy zastosowaną automatyczną przekładnię o jednym przełożeniu. Ze względów na zwiększone zużycie energii wynikające z oporu powietrza przyrastającego w kwadracie prędkość, jej wartość maksymalna została ograniczona do 180 km/h. Średnie zużycie energii dla Wersji AWD First Edition to 18,7 kWh na 100 km (dane producenta).
Póki co konfigurator na nasz rynek nie jest jeszcze dostępny, a ceny w USA startują od niespełna 50 000 USD w podstawie, a za First Edition jest to już prawie 60 000 USD. Nie jest to mało, ale i na tle konkurencji nie wystaje Mach zbytnio ponad średnią. Trzeba mieć tylko nadzieję, że wraz z rozpowszechnieniem się tego typu napędów i rosnącą skalę produkcji baterii, ceny tego typu pojazdów zaczną powoli spadać. Na tą chwilę uważam, że mało kto wybierze pojazd elektryczny tego typu ze względu na potencjalne oszczędności na paliwie. Raczej będzie to forma zabawy, spróbowania czegoś nowego, zademonstrowania swojej odmienności, czy też po prostu pójście z nurtem mody. Bo o ile elektryki na drogach nie są już niczym niespotykanym (zwróćcie uwagę na zielone tablice w ruchu miejskim), ale do całkowitego wyparcia pojazdów spalinowych jeszcze długa droga.
Samochód mogłem poznać bliżej w salonie FordStore Germaz we Wrocławiu, za co chciałbym serdecznie podziękować. Więcej zdjęć z premiery Mach-E znajdziecie na Facebooku.