niedziela, 28 kwietnia 2024

Nr 92: 2023 Volkswagen Crafter 35 L4H3 2,0 BiTDI SCR 177 KM MAN6

Okiem kuriera

Życie kuriera to nie jest bułka z masłem. Trzeba wstać skoro świt, zaliczyć wizytę w sortowni, a potem kręcić się cały dzień po rewirze i wchodzić w interakcje z setkami klientów, za każdym razem powtarzając te same czynności. Jazda, parkowanie, wysiadanie, sięganie na pakę, dostarczenie przesyłki i powrót do busa, jazda, parkowanie, wysiadanie... Proste, prawda?

No nie do końca, bo w swoim busie kurier spędza większość swojego dnia, czasem nawet w nim jadając, czy ucinając sobie krótką drzemkę. Dlatego bardzo ważny jest odpowiedni wybór samochodu, który pełnić będzie rolę narzędzia pracy, a ofert na rynku jest naprawdę sporo: Master, Transit, Sprinter, Jumper / Boxer / Ducato / ProAce Max, czy w końcu Crafter. Bus idealny dla kuriera na pewno musi być wygodny i obszerny, a jednocześnie zwinny i dynamiczny. Do tego ergonomiczny, żeby kurier nie nabawił się żadnej choroby zawodowej lub kontuzji od tego ciągłego skakania do środka i na zewnątrz. Spory wybór oznacza, że nie należy on do łatwych. Wydaje mi się, że dobrze trafiłem, bo swoją przygodę z kurierką zacząłem od nowego Craftera.

Nasz ci on!

Crafter jest największym dostawczakiem spod znaku Volkswagena i ma długą, sięgającą blisko 50 lat historię. Jako następca kultowego eLTeka udanie kontynuuje jego tradycje. Co ciekawe pierwszą generację VW LT spotkać było można także jako MAN-VW G90, a jeszcze do niedawna jego wagonowa kabina służyła dzielnie w małych ciężarówkach produkowanych i sprzedawanych przez Volkswagena w Brazylii. Drugi LT zaprezentowany w 1996 roku oraz pierwszy Crafter z 2006 roku (ten z pionowymi światłami z przodu) powstały we współpracy z Mercedesem i były spokrewnione ze Sprinterami obu generacji. Obecnie sprzedawany Crafter drugiej serii jest już całkowicie własną konstrukcją Volkswagena i występuje również jako MAN TGE, więc niejako historia zatoczyła koło. Wszystko dlatego, że od jakiegoś już czasu producent ciężarówek MAN należy do koncernu Volkswagen AG. Oba modele produkowane są tylko i wyłącznie w zbudowanej do tego celu od podstaw, nowej fabryce VW zlokalizowanej w podpoznańskiej Wrześni. Możemy zatem powiedzieć, że Crafter to auto „made in Poland”.

Ładny jest

Crafter w moim odczuciu jest najładniejszym dużym autem dostawczym z dostępnych obecnie na rynku. Ma ponadczasową, a zarazem nowoczesną stylistykę. Nie jest bowiem łatwo narysować ładny prostopadłościan. Designerzy natrafiają w autach tego typu na sporo ograniczeń, specjalistom z Volkswagena sztuka ta ewidentnie się udała. W końcu wspomniany już na początku kurier, wracając do swojego busa za każdym razem, chcąc nie chcąc, będzie na niego spoglądał. Muszę przyznać, że nawet tył Craftera wygląda zacnie. Prosto i funkcjonalnie, ale tutaj również da się dostrzec stylistyczne smaczki.

Crafter występuje w niezliczonej ilości odmian. Wystarczy wspomnieć, że w konfiguratorze na stronie Volkswagena sam blaszak to ponad 40 różnych wariantów i to bez wyposażenia dodatkowego, a gdzie jeszcze wersje skrzyniowe i podwozia do zabudowy? Zacznijmy od tego, że w furgonie mamy do wyboru 2 różne rozstawy osi, 3 długości nadwozia i 3 jego wysokości. Do tego wersje z napędem na przednie koła, tylne lub wszystkie i aż 3 poziomy mocy wysokoprężnego silnika 2,0.

Widoczny na zdjęciach kolor nadwozia Candy White jest jednym z czterech kolorów podstawowych, które nie wymagają dopłaty, ale jeśli sobie tego zażyczymy możemy mieć Craftera nawet w bikolorze, znanym chociażby z Grand Californii. Co prawda kosztuje to ponad 13 000 PLN, ale taką opcję wyboru też mamy. W palecie barw mamy jeszcze intensywnie żółty odcień à la Deutsche Post (Broom Yellow DHL) i mocno pomarańczowy, idealny dla służb drogowych. Oba możemy zestawić z przednim zderzakiem całym w czerni, bez powłoki lakierniczej, co w nie których zastosowaniach może okazać się nieocenione. Skoro jesteśmy już przy przedniej części auta, to warto wspomnieć jeszcze o prostych, ale ładnie zaprojektowanych reflektorach, szczególnie urodziwych w wersji LED-owej, które kosztują blisko 5 300 PLN ekstra. Pod gładkimi kloszami dostrzec można „głowice” nawiązujące do stylu świateł IQ Light, dobrze znanych z osobowych modeli Volkswagena.

Gdy odbierałem Craftera do testu przypuszczałem, że raczej nie będzie to najmniejsza jego odmiana i nie pomyliłem się. L4H3 to wersja ze średnią długością i wysokością. Nadwozie tego wariantu ma długość całkowitą 6836 mm, szerokość bez lusterek 2040 mm, wysokość 2590 mm i dłuższy rozstaw osi równy 4490 mm, co stanowi zaledwie kilka centymetrów mniej niż długość całkowita mojego Leona 5F w kombi. Podjazd przed moim domem ma jakieś 7 metrów więc Crafter mieścił się na styk. Mój syn widząc czym podjeżdżam stwierdził, że on jest ogromny, a małżonka skwitowała to krótkim „parkujesz sobie tym sam”. O parkowaniu tym „jamnikiem” napiszę Wam nieco później, w sekcji opisującej wrażenia z jazdy.

Jak już wspominałem Crafter w formie nieprzeszklonego furgonu występuje w 3 długościach i 3 wysokościach. Krótki wariant ma po prostu mniejszy rozstaw osi, a najdłuższy dodatkowo wydłużony tylny zwis przy zachowaniu tego samego rozstawu osi co testowanym egzemplarz średniej długości. Dodam tylko, że długość całkowita wersji L5 to aż 7391 mm. Crafter z płaskim dachem ma 2355 mm wysokości, zaś H4 z nakładką z tworzywa sztucznego sięga wzrostem aż 2798 mm. Tak więc do podziemnego garażu nie próbowałbym wjeżdżać żadnym wariantem Craftera.

Koła mają standardowy rozmiar 16 cali i są to stalowe felgi malowane na srebrno, z czarnymi małymi kapslami. Możemy mieć również czarne stalówki lub za ponad 7 000 PLN dokupić 17-calowe koła w wersji aluminiowej. W przypadku bazowych stalówek rozmiar opon to 235/65.

Kabina dla trojga

Zacznijmy od klasycznego, dobrze leżącego w dłoni volkswagenowskiego kluczyka starej daty, z grotem jak scyzoryk i trzema solidnymi przyciskami. Środkowym z nich odryglowujemy przestrzeń ładunkową pozostawiając zamkniętą kabinę. Co ciekawe, za małą dopłatą możemy sobie zamówić aż cztery takie kluczyki, więc jeśli przyjdzie nam dzielić auto z innymi użytkownikami, każdy może mieć swój kluczyk zawsze przy sobie. Bardzo fajne rozwiązanie.


Jeśli chodzi o materiały i jakość montażu boczków drzwiowych i deski rozdzielczej, to mamy w Crafterze poziom godny samochodów osobowych. Owszem, wnętrze ma charakter typowy dla auta dostawczego, ale jego jakość stoi na naprawdę przyzwoitym poziomie, porównywalnym do aut osobowych z tego samego okresu czasu (pamiętajmy, że projekt Craftera to pierwsza połowa drugiej dekady XXI wieku). Moje pozytywne zaskoczenie było tym większe, że górna część deski rozdzielczej jest miękka w dotyku. Podobnie jak w osobówkach, w kabinie Craftera nie znajdziemy również gołych blach, nie licząc ram okiennych i utrzymanej w czerni przegrody za naszymi plecami. Trzy odcienie szarości, w jakich utrzymano kolorystykę kabiny fajnie ze sobą współgra, przez co wnętrze tego auta może się podobać, a do tego jest komfortowe i ergonomiczne.


Komfort wnętrza Craftera również stoi na wysokim poziomie. W testowanym aucie mamy manualną klimatyzację kosztującą prawie 8 300 PLN (Climatronic to wydatek minimum 11 000 PLN), szyby i lusterka są sterowane elektrycznie, a we wnętrzu możemy mieć aż 4 gniazda 12 V (trzy rozlokowane na desce rozdzielczej i jedno w obudowie fotela kierowcy). W trzyosobowej wersji kabiny mamy do dyspozycji dwuosobową kanapę z obszernym schowkiem pod jej dzielonym siedziskiem i stoliczkiem w składanym oparciu środkowego siedzenia (to wszystko za dodatkowe 2 100 PLN). Amortyzowany fotel kierowcy ergoActive kosztujący 3 200 PLN wyposażony jest w podłokietniki po obu stronach. Fotel ten jest regulowany w kilku kierunkach i płaszczyznach, a na życzenie może być podgrzewany i posiadać funkcję masażu.


Na desce rozdzielczej nie znajdziemy modnych ostatnio gładzików. Wciąż są tutaj solidne przyciski i pokrętła, które spokojnie da się obsługiwać nawet w grubych rękawiczkach lub roboczych rękawicach jeśli będzie taka potrzeba. Co prawda w konsoli środkowej mamy 8-calowy ekran dotykowy, ale jest to jedyny taki element w całym aucie. Nad głowami kierowcy i pasażerów ulokowano dwie obszerne półki przedzielone w środkowej części dwoma pustym gniazdami DIN, idealnymi do montażu CB-radia i tachografu.


Ze sporym plecakiem

Za plecami mamy sporą przestrzeń ładunkową, oddzieloną od kabiny pasażerskiej stałą przegrodą, która w opcji może być wyposażona w okno stałe lub otwierane. Generalnie lista dodatkowego wyposażenia użytkowego zdaje się nie mieć w Crafterze końca. Wybrałem tylko kilka ciekawych przykładów: wyjście awaryjne w dachu pojazdu, drugi akumulator w kilku odmianach, gniazdo 230 V w kabinie kierowcy, dwa gniazda 12 V w przestrzeni ładunkowej, twarda podłoga ze sklejki z maksymalnie 14. uchwytami do zabezpieczenia ładunku, zabudowa ścian paki aż po sam dach, czy w końcu bardzo przydatne zasobniki na wszelkie akcesoria, które wkomponowano nad tylnymi nadkolami.


Samo wchodzenie do przestrzeni ładunkowej ułatwiają żółte uchwyty dostępne przy wszystkich drzwiach. Boczne drzwi przesuwne mają szerokość ponad 1,3 metra więc europaleta wchodzi przez nie bez problemu. Drugie, lewe drzwi przesuwne kosztują przynajmniej 3 300 PLN. Drzwi tylne otwierane na dwie strony mają blokadę przy kącie otwarcia 90º, a za dopłatą 2 400 PLN możemy je otwierać pod kątem aż 270º z blokowaniem do ścian bocznych za pomocą magnesów. Oczywiście znajdziemy w nich również klamkę od wewnętrznej strony, na wypadek zatrzaśnięcia się w środku.


W przestrzeni ładunkowej Craftera L4H3 zmieścimy 6 europalet licząc przy podłodze, a całkowita przestrzeń dostępna w tej odmianie ma aż 14,4 m3 objętości. Dla porównania L3H2 (najmniejszy) udostępnia nam objętość 9,9 m3, a L5H4 (największy) aż 18,4 m3. Wspomniany już wcześniej super wysoki dach kosztuje 12 000 PLN i w zasadzie jest nakładką z tworzywa sztucznego montowaną w miejsce, czy może raczej ponad wyciętym wcześniej dachem H3. Jednak już w średniej wysokości nadwozia będziemy spokojnie poruszać się w wyprostowanej pozycji, zwłaszcza że wysokość podłogi wariantu z przednim napędem jest niższa o 10 cm względem wersji RWD i 4Motion. W tym wypadku wysokość wnętrza wynosi 1,96 metra.


Masa własna prezentowanej odmiany Craftera to około 2 300 kg, a dopuszczalna masa całkowita sięga 3 500 kg. Stąd zresztą liczba 35 w nazwie auta, a do jego prowadzenia wystarczy prawo jazdy kategorii B. Jak łatwo policzyć, ładowność to jakieś 1 200 kg, co w wielu zastosowaniach będzie wartością wystarczającą. Dla bardziej wymagających mamy jeszcze odmianę 50 (DMC 5 000 kg), a nawet wzmocnioną 55 (DMC do 5 500 kg). Swoją drogą DMC wersji 35 również możemy podnieść do wartości 3 880 i 4 000 kg, ale tu już wchodzimy w zakresy kategorii C. Dopuszczalna masa całkowita zespołu pojazdów to 6 000 kg, przyczepa z hamulcem może mieć masę do 3 000 kg, bez hamulca do 750 kg, a na dachu możemy przewozić ładunki o wadze nie przekraczającej 150 kg.

Maszynownia

Pod maską testowanego Craftera znalazł się 2-litrowy silnik wysokoprężny w odmianie BiTDi o mocy 177 KM (są też słabsze warianty 140 i 163 KM) i maksymalnym momencie obrotowym 410 Nm. Napęd na przednie koła przekazuje 6-biegowa skrzynia manualna, ale w opcji jest też 8-biegowy automat. Ogólnie rzecz biorąc napęd FWD znajdziemy w lżejszym wariancie 35, a do cięższych 50 i 55 zarezerwowany jest napęd na tylne i wszystkie cztery koła.

Ładnie wkomponowana przy drzwiach kierowcy klapka kryje aż dwa wlewy. Jeden prowadzi do 75-litrowego zbiornika na olej napędowy, a drugi do zbiornika AdBlue o pojemności 18 litrów. Tak, SCR w nazwie tego auta oznacza, że auto karmimy również mocznikiem. Według danych producenta średnie spalanie testowanej wersji Craftera to 8,95 l / 100 km i tyle osiągnąłem jeździe na pusto w ruchu mieszanym (30% miasto, 30% tereny podmiejskie i 40% droga ekspresowa), ale bez specjalnego oszczędzania auta. W trybie kuriera było to nieco więcej, ale o tym za moment. Prędkość maksymalna Craftera 35 BiTDI 177 KM jest szacowana na 165 km/h.

Dzień z życia kuriera

Testując tak specyficzne (przynajmniej dla mnie) auto postanowiłem wczuć się w skórą jego potencjalnego użytkownika, a ponieważ w niedzielę kurierzy odpoczywają, to ich paczkomaty testerzy nawiedzają. Zrobiłem więc sobie dniówkę kuriera odwiedzając wszystkie lokalne paczkomaty. Po co? Chociażby po to, żeby sprawdzić, czy długi Crafter z przednim napędem sprawdzi się na kurierce.


Crafter ma bardzo dokładne czujniki parkowania z przodu i z tyłu oraz kamerę cofania umieszczoną na wysięgniku ponad tylnymi drzwiami. Z takim wyposażeniem nawet taki „lajkonik” jak ja poradził sobie z tym blisko 7-metrowym „jamnikiem” bez najmniejszego problemu. Wspomniana kamera cofania kosztuje dodatkowe 1 300 PLN, a czujniki parkowania 2 100 PLN. Lusterka boczne Craftera wyposażono w dodatkowe mocno sferyczne szkło w ich dolnej części, przez co zapewniają kapitalną widoczność na boki auta. Z tymi wszystkimi udogodnieniami poruszanie się Crafterem L4 w centrum dużego miasta to wręcz przyjemność.


Na nierównych jezdniach z setkami łat poprzecinanych torowiskami i progami zwalniającymi sprawdza się również zawieszenie Craftera w lekkiej, ale nie małej wersji. Z przodu mamy niezależne zawieszenie składające się z kolumny MacPhersona ze stabilizatorem i wahaczami poprzecznymi, a z tyłu oś sztywną z pojedynczym resorem piórowym i amortyzatorami (wersje 50 i 55 mają resor potrójny).


Dzięki silnikowi 2,0 BiTDI 177 KM Crafter 35 L4H3 jest bardzo zrywnym i dynamicznym autem, a przy szybkim powrocie na pusto z pewnością przyda się dostępny w standardzie Cross Wind Assist, którego zadaniem jest uodpornienie Craftera na boczne podmuchy wiatru.

No i w końcu spalanie w trybie kuriera, lub jak ktoś woli kręcenia się wokół komina. Przy średniej prędkości 27 km/h i po dwugodzinnej „zmianie” komputer wskazał wynik 9,2 l / 100 km. Całkiem nieźle.

Podsumowując:

Crafter ma wiele niezaprzeczalnych zalet: jest ładny, dynamiczny, poręczny, wygodny, komfortowy, ergonomiczny, pojemny i dobrze wykonany. Muszę przyznać, że zasłużenie zdobył on tytuł Van of the Year 2017. Wady? Pewnie każdy coś znajdzie, ale póki co ja nie potrafiłem znaleźć nic, czego mógłbym się przyczepić.

No dobrze, może się wydawać, że cena to słaby punkt Craftera. Co prawda jego cennik startuje od nieco ponad 181 500 PLN plus VAT, ale prezentowana specka to już trochę ponad 200 000 PLN netto. Patrząc jednak na to, co nam to auto oferuje, jego cena nie wydaje się być już tak wygórowana. Na dodatek Volkswagen daje na Craftera 5-letnią gwarancję ograniczoną przebiegiem 200 000 kilometrów.

Prezentowany Crafter to również auto ze sporym potencjałem na bazę do vanlife. Trochę interesuję się tematem i przyznam, że oczami wyobraźni już widziałem aranżację jego przestronnego wnętrza. Duży i lekki Crafter okazuje się być kapitalnym materiałem na mobilny dom dla dwojga.

Tymczasem VW podał informację o modernizacji Craftera, która ograniczyła się do zmian we wnętrzu. Na desce rozdzielczej pojawi się wkrótce duży kolorowy ekran dotykowy, znany z osobowych modeli Volkswagena. Na pierwszych zdjęciach nie mogę też dojrzeć klasycznego volkswagenowskiego programatora świateł, więc bezprzyciskowa era dotarła również i tutaj...

Za użyczenie auta dziękuję Volkswagen Centrum Wrocław, autoryzowanemu przedstawicielowi marki Volkswagen Samochody Dostawcze. Więcej zdjęć prezentowanego auta znajdziecie na Facebooku i Instagramie, a filmową prezentację na YouTube.

poniedziałek, 22 kwietnia 2024

Eventy: Poznań Motor Show 2024

Kiedyś to było, a teraz już nie jest

Nie oszukujmy się, dzisiejsze targi Poznań Motor Show są tylko cieniem tego, co działo się w halach Międzynarodowych Targów Poznańskich jakieś 25-30 lat temu, a mniej więcej wtedy zacząłem je systematycznie odwiedzać. Obecnie imprezy tej nie da się porównać nawet z tym, co pamiętam sprzed dekady, a nawet względem ubiegłorocznej edycji tegoroczne targi wypadły po prostu blado.

W zasadzie wszystkie ekspozycje aut nowych „udało się” zgromadzić w jednej, największej hali numer 5, dzięki czemu w zasadzie nie było w tym roku zbyt dużo chodzenia, a całą wystawę dało się obejrzeć w jakieś trzy godziny. Owszem, były jeszcze pomniejsze hale z motocyklami, quadami, skuterami, trajkami i leśnymi łazikami, showmenami i influencerami (spod gwiazd różnych), automobilklubami, muzeami, zrzeszeniami i służbami (z nieśmiertelną Cuprą Leon 1NA1 na czele), czy w końcu z egzotykami, ale tak naprawdę wszystko to stanowiło kiedyś dodatek do targów, a w chwili obecnej wychodzi nieśmiało na czele jeśli chodzi o ich główne atrakcję. Warto też nadmienić, że ekspozycje firm caravaningowych wyemigrowały do swojej własnej, odrębnej imprezy, która ma niestety miejsce w innym czasie.


Odwiedziłem tegoroczne Poznań Motor Show z niezbyt optymistycznym nastawieniem i z pełną premedytacją nie nazwałbym imprezy targami, a raczej targowiskiem. Targowiskiem z chińszczyzną, bo wśród aut nowych tylko 3 marki pochodziły z Europy. Targowiskiem rzemieślników, bo kto mocniej zwracał na siebie uwagę, ten przyciągał więcej gawiedzi. No i w końcu targowiskiem próżności, patrz supercary i ekspozycje niedostępne dla przeciętnego śmiertelnika, nawet w dzień prasowy...

Ciche wsparcie

Wzorem ubiegłego roku, równie i tym razem ekspozycje samochodów nowych zorganizowane były przez lokalnych dealerów przy mniejszym lub większym wsparciu generalnych importerów. Tak było chociażby w przypadku jednej z największych i najciekawszych moim zdaniem ekspozycji, którą przygotował Hyundai. Oprócz premiery elektrycznego Ioniqa 5 N wspomaganej przez wchodzącego w interakcje z widownią robo-psa Spota od Boston Dynamics, na stoisku Hyundaia mogliśmy z bliska zobaczyć jedyny concept car wystawiany na targach – fantastycznie cyberpunkowy N Vision 74. Hyundaia szanuję również za to, że prócz elektryków znalazł na swojej ekspozycji miejsce również dla klasycznych aut spalinowych, z niepozornym (nie licząc koloru) i20 włącznie oraz przygotował najlepszy poczęstunek dla wygłodniałych i spragnionych dziennikarzy i blogerów.


Skoro była mowa o Hyundaiu, to trzeba też wspomnieć o Kii. Jednak tylko wspomnieć ponieważ w tym wypadku lokalni dealerzy pokazali same elektryki, a wsparcie Kia Polska ograniczyło się do „podesłania” fikuśnie oklejonego EV9 (swoją drogą to naprawdę spory kawałek auta).

Stosunkowo duże stoisko przygotowała również Dacia / Renault od Karlika, również mocno wspierani przez polskie przedstawicielstwa obu związanych ze sobą marek. Dzięki temu mogliśmy podziwiać aż dwie publiczne premiery: nowego Dustera, dostępnego również w hybrydzie i elektrycznego Scenica dzierżącego zaszczytny tytuł Car of the Year 2024. Moją uwagę zwrócił fakt, że na stoisku Renault, na pięć prezentowanych aut aż cztery to były SUV-y i crossovery, a jedynym przedstawicielem starej szkoły projektowania samochodów pozostało Clio. Wprawne oko mogło wychwycić również dyskretny lifting Arkany, ale nie oszukujmy się, auto to coraz bardziej odstaje stylem od nowego języka designu Renault. Tylko nie myślcie sobie, że się w nim rozkochałem, bo o ile Scenic wygląda według mnie super, o tyle pokazany kilka dni temu lifting Captura to jakby krok w tył.



Gdzieś tam po drodze, kątem oka zarejestrowałem pomniejsze ekspozycje od Mazda Bednarscy z chyba czterema autami, Hondę i Toyotę również z kilkoma modelami, czy w końcu sporą grupę Stellantis reprezentowaną przez... jednego Opla, jednego Citroena i jednego Peugeota. Grubo, prawda?

Mocno zaakcentował się za to SsangYong będący niejako na fali wzrostu jeśli chodzi o sprzedaż na polskim rynku. Na jego stoisku mogliśmy zobaczyć ciekawie wyglądające poliftowe Tivoli, wyprawowego Torresa (sic!) z GoPro na wysięgnikach, rasowo wyglądające Musso z zabudową przeprawowo-kempingową i huczną premierę pierwszego elektrycznego auta marki SsangYong – Torresa EVX.


Jeśli chodzi o Suzuki, to oprócz klasycznej gamy modeli, nie mógł umknąć mojej uwadze wielki come back Jimny, tym razem w wersji 5-drzwiowej. Nie da się ukryć, że to wielce sympatyczne auto ma grono swoich zagorzałych fanów i raczej nie będzie narzekać na brak zainteresowania.

Świętowano również powstanie (w końcu) oficjalnego przedstawicielstwa Tesli na nasz kraj i na jej ekspozycji mogliśmy zobaczyć aż cztery auta z kocim noskiem w logo. Niestety były to dwie „trójki” Highland i dwa „igreki”, zapewne made by polish hands w Gigafactory Berlin. Czyżby więc Tesla nie wierzyła w popyt na większe modele S i X w Polsce? Aha, no i za, lub przed ścianką (jak kto woli) pozował manekin... tfu, makieta humanoida noszącego dumne imię Optimus (bez Prime).

To chyba tyle jeśli chodzi o auta dla mniej lub bardziej przeciętnego Kowalskiego, jeśli chodzi o oferty dobrze nam już znanych producentów. Coś więcej pojawi się jeszcze w sekcji egzotyki, ale teraz chciałbym przejść do inwazji, którą również na Poznań Motor Show 2k24 dało się odczuć. Myślę, że spokojnie można powiedzieć, że jakieś 30-40% tegorocznej ekspozycji aut nowych zajęły bowiem marki z Państwa Środka.

Chiny w natarciu

Zacznijmy od koncernu BAIC, który pokazał premierowo największego SUV-a z serii Beijing (Pekin) o numerze 7. Niestety pokazu tego nie doczekałem ponieważ miał on miejsce praktycznie na sam koniec dnia prasowego. W jego cieniu stała niejako ukryta premiera modelu U5 Plus, czyli sedana wielkością porównywalnego do Skody Octavii, który nie dość że był czarny to jeszcze stał sobie nieśmiało na uboczu.


BAIC to również terenowe modele BJ (tylko bez skojarzeń proszę): Bronco-podobne BJ40, Patrolowo-GrandCherokee-owate BJ60 i prawie Gelenda BJ80. Cóż, nie od dziś wiadomo, że Chińczycy skróty ctrl-c i ctrl-v opanowali wręcz do perfekcji.


Trzecią, nową na naszym rynku marką BAIC-a jest Arcfox, którego reprezentowały również trzy różne modele. Pierwszą była elektryczna Kaola (nie koala, tutaj nawet nazwa została hmm... sparafrazowana), czyli auto-miś z wieloma udogodnieniami dla młodych rodziców. Co ciekawe zasięg auta podano według normy CLTC, która jest bardziej optymistyczna o jakieś 15% względem WLTP, który też podaje około 20% „górką” wobec real life. W ten oto sposób z deklarowanych 500 kilometrów zasięgu robi się nam „nagle” 410 km.

Arcfox to również dwa auta z nazwami kojarzącymi się z lokalnymi stowarzyszeniami amerykańskich studentów, czyli alfa-S (taki chiński Tavascan) i alfa-T (oba z prestiżowo świecącymi znaczkami z przodu). W tym wypadku zasięgi oscylują w okolicach 650-700 km, ale według normy NEDC, która była mniej dokładną poprzedniczką obecnie obowiązującej WLTP. Cóż, standardy jakie są, nie każdy widzi...

FAW to kolejny chiński konglomerat, który jeszcze nie tak dawno produkował na lokalny rynek klasyczną Jettę od Volkswagena, czy też Audi 100 „cygaro”. Teraz oferuje nam dalekowschodniego odpowiednika RR Cullinana pod nazwą Hongqi E-HS9.

Podobnie postąpił Donfeng (ten co ma udziały w Stellantisie), z autem mocno promowane w ostatnim czasie w naszych mediach, a mianowicie Voyah Free. Samozwańczy SUV marki premium... istniejącej od 3 lat (tadam!).

Drugą skrajnością Dongenga jest marka Fortnite... sorry Forting, która również miała swoją premierą na Poznań Motor Show w tym roku. Pokazane zostały dwa mega tanie auta: U-Tour, czyli 7-miejscowy minivan o mocno dyskusyjnej urodzie za jedyne 150 000 PLN (ze świecące logo w cenie) oraz T5 EVO (taki jakby Macan po taniości) wyceniony na około 120 000 PLN.


Na koniec SAIC, który wystawił vany i SUV-a spod znaku Maxus oraz całą paletę trzech modeli MG dostępnych na naszym rynku. Wiecie, czym się różni BAIC od SAIC? Tym, czym Pekin (Beijing) od Szanghaju. W obu przypadkach mamy do czynienia z państwowymi koncernami, które są mocno promowane i dotowane, dzięki czemu cenowo mogą powalać europejską (i nie tylko) konkurencję na łopatki.


No dobrze, wśród hal Poznań Motor Show natrafić mogliśmy jeszcze na mikrocara Jinpeng Sorrento, który zwłaszcza w różu wyglądał niczym autko z zestawu Barbie. Za tym produktem firmy znanej w Chinach z produkcji elektrycznych skuterów i dostawczych trójkołowców może przemawiać to, że można go prowadzić z prawem jazdy kategorii B1 i kosztuje nieco ponad 30 000 PLN. No i ma pięcioro drzwi, prawdziwy obłęd.

Gdzie ten kryzys

Kilka „maczków”, w tym jeden rozbity i jeden od oficjalnego warszawskiego przedstawiciela. Drugie, powiązane stoisko również pomieściło aż jednego Astona, co w porównaniu do tego, co mogliśmy oglądać w ubiegłym roku było więcej niż słabe. Honoru broniło trochę tłustych fur od 7.pl i Karlik Luxury Cars, z boskim 512 TR i Panią w Rollsie na czele, czy w końcu kilka stoisk wrapperów i detailerów, z równie ciekawymi autami demonstrującymi ich umiejętności.


Klub na Fali zainscenizował ciekawą plażę, na której mogliśmy podziwiać kilka amerykanów spod znaku Dodge'a. Oprócz nieprodukowanych już Challangerów i Chargerów znalazły się tam prawdziwe smaczki w postaci na przykład Rama TRX, czy też ostatniego wypustu Vipera ACR. Prawdziwą wisienką był jednak szary (but why?!) Viper RT/10 pierwszej generacji, ale w wersji po lifcie, czyli już bez rur wystających z progów. Boska maszyna.

Prawdziwa wisienka na sam koniec. Było nią wielce zaskakująca sytuacja na stoisku Mercedes Benz, a w zasadzie jego poznańskiego dealera. Pomijając fakt, że przed wejściem na ogrodzoną ekspozycję należało zostawić swoje dane, to będąc już w środku, gdy próbowałem otworzyć drzwi wystawianego EQS-a SUV, ktoś dyskretnie zaryglował mi auto przed nosem. Serio? Na dniu prasowym? No sorry...

Podsumowując, jeśli ktoś chciał zobaczyć z jakimi sprzętami jadą do nas Chińczycy, targi Poznań Motor Show były ku temu jak najlepszą okazją. Pod każdym innym względem impreza ta chyli się ku upadkowi. Za rok mocno się zastanowię czy tu przyjechać. Zapewne również ze względu na zachowania pewnych „redaktorów”, u których emocje brały górę i albo kierowali swoje niecenzuralne słowa wobec dzieciaków wchodzących im w kadr (na dzień prasowy można było również kupić drogie wejściówki), albo sami biegali podczas premierowych pokazów przed obiektywami innych kumpli po fachu, jakby mieli problemy z trawieniem i tylko przez grzeczność nie napiszę, kogo w szczególności ta uwaga się tyczy.

Więcej zdjęć z targów Poznań Motor Show 2024 znajdziecie na Instagramie, a relację z dwóch pokazów premierowych na kanale YouTube.