czwartek, 26 stycznia 2023

Nr 75: 2022 Volkswagen ID. Buzz Pro

I’m your father

Nikomu chyba nie trzeba udowadniać, czym dla rozwoju światowej motoryzacji, a zwłaszcza tej związanej z transportem większej ilości osób i mniejszych ładunków był VW Typ 2, znany również jako T1 (Transporter pierwszej generacji), a przez fanów nazywany Bulli, lub bardziej swojsko „ogórek”. To on pomógł niemieckiemu (i nie tylko) przemysłowi i mniejszym przedsiębiorstwom rozwinąć skrzydła w latach 50. i 60. XX wieku. Jego następcą i kontynuatorem koncepcji było T2, którego produkcja zakończyła się w Brazylii dopiero w 2013 roku.

Osobowa wersja o nazwie VW Microbus i bardziej luksusowa, dwukolorowa, z chromowanymi zderzakami Samba stały się zaś synonimem wolności i korzystania z pełni życia, odnosząc ogromny sukces rynkowy, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych.

Nic więc dziwnego, że VW od dłuższego już czasu chciał wrócić do kontynuowania tej legendy. Tym bardziej, że na przełomie wieków rynek ciepło przyjął nowe wcielenie kultowego Garbusa, bazujące na technice Golfa i sprzedawane pod nazwą New Beetle, a potem The Beetle. Co prawda rodzina Transporter / Multivan ma się dobrze i obecnie dostępna jest już siódme ich wcielenie, ale Volkswagen potrzebował czegoś, co skutecznie nawiąże do historii Bulliego, a jednocześnie stanie się czymś pożądanym przez przez osoby ceniące komfort rodzinnego podróżowania, który do niedawna oferowały minivany pokroju chociażby Sharana.

Już w 2001 roku, na salonie samochodowym w Detroit, Volkswagen pokazał samochód koncepcyjny o nazwie Microbus, który swoim wyglądem nawiązywał do Samby, a za jego napęd posłużył nowo opracowany 3,2-litrowy silnik V6 o mocy 231 KM i 320 Nm maksymalnego momentu obrotowego.

Niestety mimo entuzjastycznego przyjęcia nastąpiła cisza w temacie, a na rynek NA (North America) trafił VW Routan, będący tak naprawdę Chryslerem Voyagerem w przebraniu. Koncepcja nowego „ogórka” trafiła zaś do szuflady na blisko 10 lat i dopiero w 2011 roku pokazano kolejny koncept mający zapowiadać nowe wcielenie tego klasyka. Nazwano go tym razem Bulli, nadwoziu nadano nieco ostrzejsze rysy, a za napęd odpowiadał tym razem już układ hybrydowy.

No i znów nastała cisza, tym razem na lat 5. 2016 rok przyniósł kolejną reminiscencję VW T1, który tym razem był w pełni elektrycznym autem i bazował na nowo opracowanej platformie MEB. Nazwa jego brzmiała BUDD-e i w tym momencie sprawy nabrały w końcu szybszego biegu (żeby nie powiedzieć, że było już z górki).

Rok później, w 2017 roku światło dzienne ujrzał ostatni już prototyp zwiastujący nowego Microbusa - VW ID. Buzz, którego nazwę nadano również seryjnemu, zbliżonemu stylistycznie autu, które weszło di sprzedaży w 2022 roku. Co ciekawe koncepcyjnego Buzza można było zobaczyć podczas targów Poznań Motor Show w 2018 roku, w których oczywiście brałem udział.

Electric Kingdom

Volkswagen z początkiem 2016 roku nasilił swoje działania w temacie elektromobilności i od 2019 roku zaczął zasypywać rynki nowościami w obszarze aut elektrycznych. Pierwsze było ID.3 (mój test tutaj), a chwilę potem poznaliśmy ID.4 (zainteresowanych odsyłam tutaj) i nieco później ID.5 (crossover coupe bliźniaczy do ID.4). W Chinach mamy jeszcze ID.6 w dwóch odmianach: Crozz i X, a plany VW zakładają rozwinięcie rodziny ID. o numery 7 (wielkość Passata), 2 (a la Polo) i 1 (format Up!-a). Co ciekawe w tym roku ma zapaść decyzja, czy zobaczymy w ogóle Golfa dziewiątej generacji, czy może jego miejsce zajmie kolejne wcielenie ID.3.

Uzupełnieniem rodziny ID. stał się w ostatnim czasie pierwszy elektryczny minivan, czy może raczej mikrobus noszący nazwę ID. Buzz. Nie, nie chodzi tu o Buzza Astrala z „Toy Story”. Nazwa ma nawiązywać z jednej strony do Bulliego, a z drugiej symulować dźwięk jaki (przynajmniej według wyobrażeń wielu ludzi) wydaje płynący prąd. W końcu samo słowo „buzz” po angielsku oznacza „brzęczeć”.

ID. Buzz jest rodzinnym, bardzo przestronnym autem, które z rozmiarami porównywalnymi do najmniejszych wariantów Transportera i Multivana, wypełnia lukę po minivanach, które w Volkswagenie reprezentowały modele Sharan i Routan.

Póki co ID. Buzz dostępny jest w pięcioosobowej wersji osobowej z ogromnym wręcz bagażnikiem, lub jako towarowe Cargo. Z tego co się orientuję, jeszcze w tym roku ma się pojawić przedłużona wersja LWB z siedmioosobowym wnętrzem i wzmocnionym napędem (prawdopodobnie oznaczona GTX, jak to ma miejsce przypadku ID.4/5). Z dłuższą wersją ID. Buzza Volkswagen będzie chciał zaatakować rynek północnoamerykański, gdzie według mnie auto ma szansę odnieść spory sukces. W późniejszym czasie na rynek trafi również turystyczna odmiana California z odchylanym dachem.


Sprzedażą i serwisowaniem ID. Buzza zajmuje się Volkswagen Samochody Dostawcze, a auto jest produkowane w rozbudowanej pod jego kątem fabryce VW w Hanowerze. Reszta rodziny ID. przeznaczona na rynki europejskie powstaje w Zwickau (tam gdzie kiedyś produkowano Trabanty), Emden (do niedawna linie dedykowane rodzinie Passata), rodzimym Wolfsburgu i Szklanej Manufakturze w Dreźnie, skąd kiedyś wyjeżdżały dostojne Phaetony.

On jest taki cute”

Takie podsumowanie usłyszałem od mojej nastoletniej (już) córki na widok ID. Buzza w biało-zielonym malowaniu. Charakterystyczna uśmiechnięta "mordka", dwukolorowe malowanie i czarne dekory na słupku D robią swoje. Samochód ten może niestety wywoływać u przechodniów kontuzje karku. Większość mijanych ludzi, a zwłaszcza ci młodsi wiekiem oglądali się za przejeżdżającym ID. Buzzem z uśmiechem na ustach.

Trzeba przyznać, że prócz designu, na wygląd ID. Buzza duży wpływ mają dobrane kolory. Oczywiście one również nawiązują do klasycznego Bulliego i tak ja w jego przypadku, również teraz „top of the top” jest dwukolorowe malowanie, w którym dach zawsze pozostaje biały, a dolna część nadwozia może być: żółta (Pomelo Yellow), pomarańczowa (Energetic Orange), zielona (Bay Leaf Green, jak w aucie na zdjęciach) i granatowa (Starlight Blue). W podwójnym malowaniu efekt wizualny dodatkowo potęgują przyciemnione szyby i malowane na czarno lusterka. Bez względu jaki odcień wybierzemy, bi-color kosztuje dodatkowe 11 tys. PLN. Jeśli jest to dla nas niepotrzebny zbytek, możemy zamówić auta w każdym z tych kolorów, który będzie pokrywał całe nadwozie. Wtedy do palety kolorów dochodzi nam jeszcze perłowy Deep Black. Cena takiego malowania to już bardziej znośne 4,4 tys. PLN. Jeśli kolor nie ma dla nas znaczenia, to w cenie zakupu auta możemy zdecydować się na białe nadwozie Candy White lub srebrny Mono, oczywiście malowane po całości.

Do ID. Buzza możemy wybrać aluminiowe felgi w rozmiarze od 19 do 21 cali (plus 18 calowe obręcze stalowe z kołpakami, dedykowane chyba najbardziej do wersji Cargo). W prezentowanym egzemplarzu demonstracyjnym mamy topowe 21-calowe felgi Bromberg z dużymi płaskimi powierzchniami w kolorze aluminium, które raczej nie polubią się z krawężnikami. Niestety nawet kołnierz ochronny na boku opony nie będzie w stanie uchronić tej felgi przed zarysowaniem jeśli zechcemy zaparkować zbyt ochoczo i blisko samego krawężnika. Naprawdę trzeba na to uważać. Felgi te mają szerokość 8,5" z przodu i 10" z tyłu, a założono na nie opony Continental WinterContact 235/45 z przodu i 265/40 z tyłu. Cena takich felg to całkiem znośne 4 tys. PLN z małym kawałkiem i są to najdroższe koła w ofercie.

Wspominałem już, że ID. Buzz wymiarami nadwozia zbliżony jest do T6 / Multivana, więc na potwierdzenie przytaczam liczby (w nawiasach wartości dla nowego Multivana w krótkiej wersji): długość 4712 mm (4973 mm), rozstaw osi 2989 mm (3124 mm), szerokość 1985 mm (1941 mm), wysokość 1927 mm (1903 mm). Masa własna ID. Buzza to blisko 2500 kg, dopuszczalna masa całkowita 3000 kg, a dopuszczalne obciążenie dachu 100 kg. Autem tym możemy ciągnąć przyczepy z hamulcem o masie do 1000 kg i do 750 kg bez hamulca. Oczywiście do tego celu warto zamówić składany, elektrycznie odblokowywany hak kosztujący nieco ponad 4 tys. PLN.

Cały na biało

Tak można określić środek prezentowanego ID. Buzza. No może nie cały, bo na szczęście mamy czarną wykładzinę podłogową i zielone wstawki w boczkach drzwi i wzdłuż deski rozdzielczej, ale nie da się ukryć, że wewnątrz tego auta jest biało. Nie jest to wyposażenie standardowe, ale jeśli już zdecydujemy się na podwójne malowanie nadwozia, biały środek idealnie będzie współgrał z bielą górnej części nadwozia. Zielone wstawki możemy mieć również w środkowej części foteli, ale w tym konkretnym wypadku wybrano całkowicie białą tapicerkę Mistral. Białe wnętrze jest elementem pakietu Premium Style Plus, który kosztuje 10,3 tys. PLN. Dodam jeszcze, że kolorowe wstawki we wnętrzu odpowiadają kolorem dolnej części nadwozia i tak na przykład w żółtym Pomelo będą one miały bladożółty odcień. Do wykonania wnętrza użyto materiałów pochodzących z recyklingu, przez co niektórym może się wydawać, że są one gorszej jakości. Tak jednak nie jest i gdybym sam o tym fakcie nie wspominał, zapewne nikt nie zwróciłby na to uwagi.

Wnętrze pełne jest wesołych akcentów: tutaj buźka kryjąca się pod wewnętrzną klamką, tam busik wyryty u podstawy tylnej kanapy, powyżej pasek do przytrzymania się w czasie wsiadania. Naprawdę widać, że to auto ma duszę. Ktoś, kto miał już do czynienia z którymkolwiek modelem z rodziny ID., również w Buzzie powinien odnaleźć się bez najmniejszego problemu. Przy pierwszej próbie ruszenia tym autem w oczy rzuca się przeniesienie pokrętła (czy może raczej przełącznika) wyboru trybu jazdy. Wcześniej był on umieszczony przy mniejszym ekranie widocznym w świetle kierownicy, a tutaj przeniesiono go na prawą dźwignię przy kolumnie kierownicy. Tym samym włącznik wycieraczek powędrował na lewą dźwignię, która w moim odczuciu stała się tym samym nieco przeciążona jeśli chodzi o funkcje, którymi możemy sterować za jej pomocą. Na szczęście wiele rzeczy sterowane jest automatycznie, jak chociażby wspomniane wycieraczki, czy światła, więc tak naprawdę jedyna potrzeba „rozkminy” może się pojawić wtedy, gdy na przykład będziemy chcieli użyć spryskiwaczy szyb.


Wspomniany już mniejszy ekran przed oczami kierowcy ma rozmiar 5,3 cala, a w konsoli środkowej znajdziemy 10-calowy ekran dotykowy, który w opcji może mieć 12 cali i wbudowaną nawigację Discover Pro. Generalnie ID. Buzz, podobnie jak i inni przedstawiciele rodziny ID. również nie grzeszy ilością przycisków we wnętrzu. Wieloma funkcjami możemy sterować za pomocą centralnego wyświetlacza lub dotykowych paneli, po których musimy tylko przesuwać palcem. Tak na przykład zmieniamy nastawy klimatyzacji czy też przestawimy głośność systemu audio, który w pakiecie Infotainment Plus wycenionym na 6,6 tys. PLN składa się z 9 głośników rozmieszczonych w całej kabinie auta (5 z przodu i 4 z tyłu).


Jeśli już jesteśmy przy klimatyzacji, to tylko przez grzeczność wspomnę, że ID. Buzz ma podgrzewane fotele i kierownicę oraz system oczyszczania wnętrza z pyłków, który w spektakularny sposób pokazuje na wyświetlaczu jak postępuje ten proces. Dla samej animacji warto sobie co jakiś czas to uruchomić.

Gdy spojrzymy niżej dostrzeżemy kolejny miły dla oka akcent charakterystyczny dla wszystkich aut pod znaku ID., a mianowicie aluminiowe nakładki na pedały z logo „pause” i „play”. To chyba jeden z najpopularniejszych akcentów stylistycznych całej rodziny elektrycznych Volkswagenów. Są one elementem pakietu stylizującego, który kosztuje 7,5 tys. PLN i zawiera w sobie reflektory IQ.LIGHT LED matrix, tylne światła LED z dynamicznymi kierunkowskazami, czy podświetlaną listwę między reflektorami. Póki co w ID. Buzz nie dostaniemy niestety wyświetlacza head up display i szklanego dachu, które mają pojawić się w ofercie w późniejszym terminie.

Jak już wspominałem wysokość nadwozia ID. Buzza nie przekracza 2 metrów, dzięki czemu spokojnie wjedziemy nim do wszystkich podziemnych garaży, a mały promień skrętu, cecha charakterystyczna aut elektrycznych, w których między przednimi kołami nie znajdziemy rozbudowanych połączeń elementów układu napędowego, pozwala autu zawracać na 11 metrach i ochoczo wciskać się w naprawdę ciasne miejsca parkingowe. Będąc już w aucie przyjmujemy bardzo wygodną pozycję siedzącą, a nie wpół do leżącą, zaś duże przeszklenie przedziału pasażerskiego poprawia widoczność i zwiększa poczucie przestrzeni we wnętrzu. Niestety wiąże się to jednak z tym, że do ID. Buzza nie wsiadamy jak do typowej osobówki, czy nawet SUV-a. Tutaj musimy się do auta raczej wdrapać, a potem z niego wyskoczyć niczym z typowego dostawczaka. Plusem podczas wsiadania i wysiadania jest to, że sterowane elektrycznie fotele przednie z pamięcią ustawień same odsuwają się nieco do tyłu po otwarciu drzwi właśnie po to, żeby ułatwić pasażerom zajmowanie miejsc w pierwszym rzędzie.


Dostęp do wnętrza ID. Buzza jest wręcz doskonały. Przednie drzwi są duże i otwierają się naprawdę szeroko, a w ich boczkach znajdziemy praktycznie 3 piętra półek i kieszeni wyłożonych antypoślizgowym materiałem. Dostęp do drugiego rzędu foteli zapewniają elektrycznie sterowane drzwi przesuwne z obu stron nadwozia. Drzwi te wraz z elektrycznie podnoszoną klapą bagażnika są elementami pakietu Open & Close, który kosztuje 8.2 tys. PLN i zawiera w sobie również podświetlenie klamek i bezkluczykowy dostęp i uruchamianie auta. Pewnym problemem może okazać się umiejscowienie przycisku do zamykania klapy bagażnika, który po jej otwarciu znajduje się na wysokości 2 metrów. Na ratunek przychodzi jednak wiszący pod klapą pasek oraz możliwość jej zamknięcia i otwarcia przyciskiem na pilocie.



Jak przystało na auto rodzinne, w środku Buzza znajdziemy cała masę schowków i gniazd USB typu C. Mamy na przykład dwa porty USB przy kolumnie kierownicy, tuż nad wąską półeczką idealną do tego, żeby wsunąć w nią telefon. Mamy też USB w drzwiach pasażera, co moim zdaniem jest kapitalnym rozwiązaniem dzięki któremu nie trzeba już ciągnąć kabla do ładowania przez pół auta, a w dzisiejszych czasach dostęp do USB to rzecz święta.

Między przednimi fotelami znajduje się demontowalny „mebelek” kryjący w sobie dużą szufladę z przodu, odchylany schowek z tyłu oraz półkę z regulowanymi przegrodami na górze. Jest on szybko i przyjemnie montowany w podłodze na zatrzaski, bez potrzeby użycia jakichkolwiek narzędzi. Co prawda uniemożliwia on przechodzenie a tył auta bez wysiadania z niego, ale wciąż możemy swobodnie przemieszczać się między przednimi fotelami, jak to na prawdziwego vana przystało.

O komfort podróżowania na przednich fotelach dbają odchylane podłokietniki z obu ich stron. Przypomina to rozwiązania stosowane w samolotach pasażerskich, ale o ile obecność podłokietnika pod prawym (z punktu widzenia kierowcy oczywiście) łokciem sobie chwalę, o tyle lewy pozostaje kwestią dyskusyjną. Po pierwsze jego rolę doskonale spełnia wycięcie w boczku drzwiowym wyłożone miękkim materiałem z ekologicznej skóry, a po drugie po jego odchyleniu może nam on przeszkadzać przy sięganiu po pas bezpieczeństwa, który przecież wisi w tym miejscu od zawsze.

Sadowiąc się na tylnej kanapie od razu rzucą nam się w oczy (może dlatego, że wciąż są czarne) odchylane stoliczki umieszczone w oparciach przednich foteli na wzór tych, jakie również możemy spotkać w samolotach. Mamy w nich otwór pełniący rolę cupholdera, a pod nimi znalazło się jeszcze miejsce na pełnowymiarowe kieszenie w dolnej części tylnej ściany fotela kierowcy i pasażera. Drugie, mniejsze kieszenie ulokowano tuż pod zagłówkiem i muszę przyznać, że przypadły mi one szczególnie do gustu. Są one bowiem idealnym miejscem do unieruchomienia wszystkiego tego, co normalnie ciśnie nas w kieszeniach w czasie podróży - telefonu, portfela, kluczy, paczki chusteczek, itp.

Bagażnik w ID Buzz ma pojemność 1121 litrów za drugim rzędem siedzeń i 2123 litry przy złożonej kanapie (wersja Cargo oferuje 3900 litrów przestrzeni ładunkowej). W prezentowanym egzemplarzu mamy akcesoryjną podwójną podłogę, która wraz ze złożonymi oparciami dzielonej kanapy daje nam idealnie równą przestrzeń do spania o długości ponad 2,2 metra. Co ciekawe między tylnymi nadkolami mamy 1,2 metra z niewielkim naddatkiem, więc jeśli ktoś się odważy, da radę upchnąć tam europaletę w poprzek. Ja bym się na to jednak nie porwał. Wysokość krawędzi załadunkowej to 632 mm, a klapa po otwarciu sięga wysokością 2,2 metra i tu już trzeba uważać w niskich garażach, czy też bramach garażowych. Moją uwagę zwróciło jeszcze wykończenie bocznych ścian przestrzeni bagażowej, które praktycznie jest gotowa na przyjęcie trzeciego rzędu siedzeń. W boczkach znajdziemy bowiem miękkie podłokietniki, półki na drobne przedmioty i otwory na kubki. Zatem wprowadzenie na rynek siedmioosobowej wersji LWB wydaje się być pewnikiem.


W tylnej części podwójnej podłogi bagażnika znajdziemy odchylaną na zawiasach pokrywę ze sprężynami zapobiegającymi jej samoczynnemu zamykaniu się, pod którą ukryto dwa materiałowe boxy z logo VW przeznaczone do przechowywania kabla do ładowania (w aucie znalazłem tylko 230V, ale według konfiguratora w standardzie dostaniemy również kabel AC Typ 2 do ładowania z Wall Boxa), gaśnicę i inne niezbędne i potrzebne nam wyposażenie. Mimo iż testowany ID. Buzz miał przyciemniane szyby, zastosowano w nim również składaną roletę bagażnika jaką znamy chociażby z aut typu kombi. Prócz tego w przestrzeni bagażowej znajdziemy gniazdo 12V i chowane haczyki do powieszenia mniejszych toreb, które przy ogromie bagażnika mogą nam wręcz zginąć z pola widzenia.

Bzzz i już go nie ma

ID. Buzz może i nie brzęczy, ale wydaje sztucznie modulowany dźwięk mający z jednej strony ostrzegać niczego nie spodziewających się pieszych i innych uczestników ruchu, a z drugiej sygnalizować, że oto nadjeżdża coś specjalnego, coś co przybyło do nas z motoryzacyjnej przyszłości. System hands free uproszczono w nim tak bardzo, że wystarczy do auta wsiąść i odjechać. Nie trzeba niczego uruchamiać, po prostu wybieramy "drive" i odjeżdżamy. ID. Buzz sam wyczuwa, że nasze zacne cztery litery zajęły miejsce na fotelu kierowcy i wita nas typowym dla VW dźwiękiem startującego systemu (chociaż muszę przyznać, że bicie serca w Audi robi jednak lepsze wrażenie).

Sprawdzona platforma MEB z baterią litowo-jonową o pojemności netto 77 kWh znana jest mi dobrze z mniejszych przedstawicieli rodu ID. Moc 204 KM, maksymalny moment obrotowy 310 Nm, napęd na tylne koła - to wszystko znamy z ID.3/4/5, tutaj akurat nie będzie zaskoczenia. Ciekawi mnie, co pokaże VW wraz z premierą wersji GTX. Prawdopodobnie będzie to opcja bi-motor z napędem na wszystkie koła.

Jak łatwo policzyć, ładowanie prądem przemiennym (AC) o mocy nie większej niż 11 kW, jaką dopuszcza auto potrwa jakieś 7,5 godziny. Jeśli zdecydujemy się lub zaistnieje takowa potrzeba, możemy ładować Buzza prądem stałym (DC) z ładowarki o mocy do 170 kW. Wtedy ładowanie od 5 do 80% powinno nam zająć około 30 minut. Samochód jest już gotowy do Plug & Charge, czyli systemu samoczynnego rozpoznawania auta przez ładowarkę, co zwalnia kierowcę z dodatkowej obsługi ładowania poprzez aplikację lub użycie karty klienta.

Podczas ładowania na wyświetlaczu centralnym mamy podgląd stopnia naładowania baterii, zasięgu dostępnego w danej chwili i przewidywanego końca ładowania (możemy sobie sami zdefiniować do ilu % chcemy ładować baterię), a o samym fakcie ładowania informuje nas zielony „świetlik” przebiegający w pasie na podszybiu. W sytuacjach awaryjnych daje nam on po oczach na czerwono, a gdy korzystamy z nawigacji niebieskie światełko przebiega pod szybą w tym kierunku, w którym powinniśmy skręcić. Efekt „wow” murowany.

Według WLTP Volkswagen ID. Buzz powinien zużywać od 20,9 kWh/100 km w cyklu mieszanym do 26,3 kWh/100 km przy szybkiej jeździe (prędkość maksymalna auta to 145 km/h, a do setki przyspieszymy w 10,2 sekundy). Teoretycznie więc przekłada się to na zasięg rzędu 417 km w jeździe mieszanej, aż do 574 km w mieście. Jak jest naprawdę? O moich „osiągnięciach” w tym temacie przeczytacie w kolejnym akapicie.

Trasa pierwsza: jedna ale zacna osoba na pokładzie (czyli ja), jakieś 4-6 °C na zewnątrz i silny wiatr, włączona klimatyzacja, charakter trasy to 75% droga krajowa z terenami zabudowanymi oraz 25% trasa szybkiego ruchu. Efekt - po 166 km wciąż pozostało 50% baterii, średnia prędkość wyniosła 71 km/h, a zużycie energii 22,7 kWh/100 km. Nieźle.

Uwaga - nisko położony środek ciężkości powoduje, że ID. Buzz mimo wszystko nie jest zbytnio podatny na boczne podmuchy wiatru. Pod tym względem bardziej przypomina jazdę typową osobówkę niż mikrobusem. Kolejna zaleta.

Trasa druga: załoga 2+2, temperatura 3-4 ºC, włączona klimatyzacja, charakter trasy to 50% trasa szybkiego ruchu, 25% droga krajowa z terenami zabudowanymi i 25% centrum dużego miasta. Wynik - 24,9 kWh/100 km przy średniej prędkości 61 km. Sądzę więc, że nawet w pełni załadowanym ID. Buzzem ciężko by nam było osiągnąć wynik zbliżony do 30 kWh/100 km. Naprawdę nieźle.

Pora teraz na podsumowanie sesji ładowania, które miałem trzy, ale na uwagę zasługują dwa skrajne przypadki.

Ładowanie pierwsze: moc ładowarki 50 kW i w rzeczywistości było to jakieś 45 kW, a po przekroczeniu 90% naładowania baterii moc ładowania spadła raptem do 40 kW (tylko 10% wolniej). W ten sposób w godzinę udało się pobrać 34 kWh energii, zatem pełne ładowanie w takich warunkach powinno zająć nie więcej niż 2 godziny.

Uwaga - port ładowania z gniazdem CCS Typ 2 umieszczono w prawym tylnym narożniku auta. Może i nie rzuca się on w oczy, ale wymaga podjazdu do ładowarki tyłem i przy jednym słupku obsługującym dwa stanowiska powinniśmy celować w te lewe, patrząc z wnętrza cofającego pojazdu.

Ładowanie drugie: tym razem moc 22 kW, ale nie byłem na ładowarce sam, więc trzeba było się dzielić, w efekcie czego w 2 godziny i 45 minut udało się przyjąć tylko 31 kWh energii elektrycznej. Co prawda byliśmy w tym czasie w kinie i ładowanie to odbywało się przy okazji. W innych warunkach radziłbym szukać szybszych stacji ładowania.

Podsumowując, realny zasięg ID. Buzza w łagodną zimę, przy temperaturze wahającej się między 3 i 6 ºC i mieszanym trybie jazdy to 360 kilometrów. Wbrew temu co niektórzy twierdzą, nawet po całonocnym postoju w temperaturze 0 ºC, z baterii nie ubyła praktycznie ani jedna kilowatogodzina. Oczywiście cały czas mówimy tu o nowym aucie (czy może raczej nowej baterii) z przebiegiem nieco ponad 1000 km.

Według informacji ze strony Volkswagena, kupując ID. Buzza pierwsze 3 lata przeglądów (do 90 000 km) mamy w cenie, a gwarancja obowiązuje przez 5 lat lub do momentu pokonania autem 150 000 km. Czy w takim aucie mamy jednak po co zaglądać pod maskę? Tak i nie. Maska jest, i owszem, ale jej rozmiar powoduje uśmiech pod nosem. Znajdziemy pod nią wlewy płynu do spryskiwaczy, płynu chłodniczego (tak, elementy elektryczne są w takich autach również chłodzone cieczą) i zawory do obsługi układu klimatyzacji.

Jak przystało na Bulliego XXI wieku, ID. Buzz posiada wiele systemów wspomagających jazdę i w zasadzie jest gotów do jazdy autonomicznej. Zwróćcie uwagę, że w przedniej części auta mamy aż trzy miejsca, w których ulokowano radary, kamery i czujniki: zderzak, podszybie i punkt mocowania lusterka wstecznego. Póki co, przynajmniej w Europie, muszą nam jednak wystarczyć takie systemy jak między innymi: asystent pasa ruchu, asystent unikania kolizji i hamowania na zakręcie, system PreCrash, Front Assist wykrywający pieszych i rowerzystów przed samochodem, system monitorowania zmęczenia kierowcy, aktywny tempomat z rozpoznawaniem znaków drogowych, czy w końcu asystent parkowania z czujnikami z przodu i z tyłu oraz kamerą cofania.

Sama jazda ID. Buzzem to czysta przyjemność i chyba wynagradza brak autonomii. Auto jest zwinne, zrywne, łatwe w manewrowaniu i obsłudze (po zaprzyjaźnieniu się z systemem Infotainment oczywiście), ale zapewne ze względu na największe dostępny rozmiar kół (dla przypomnienia mamy tu 21 cali) może niektórym wydawać się stosunkowo twardo zawieszone. Mnie osobiście nie przeszkadzało to ani trochę, ale nie każdy musi to lubić, zwłaszcza jeśli wcześniej miał do czynienia na przykład z francuską motoryzacją.

Ogórkowe dziedzictwo

Wydaje mi się, że ID. Buzz jest idealnym uzupełnieniem gamy ID. i chyba tego właśnie brakowało w ofercie Volkswagena. Czy jednak ID. Buzz to godny potomek „ogórka”? Oczywiście! Udanie nawiązuje on do swojego praprzodka dodając od siebie najnowsze zdobycze techniki i elektryczny napęd.

Spotkałem się z pytaniem, czy Buzz sprawdzi się jako auto dla rodziny 2+2? Myślę że tak. Obszerne wnętrze, w bagażniku spokojnie zmieszczą się dwa gotowe do użycia wózki, a wokół cała masa schowków na „przydaśki”, których ilość przy mniejszych dzieciach ma szczególne znaczenie. Jeśli chodzi o gabaryty, to wbrew pozorom nie dyskwalifikują one Buzza do miejskich zastosowań. Auto jest nadzwyczaj zwrotne i spokojnie mieści się w zaułkach i kazamatach miejskiej dżungli. Również zasięg jaki auto nam daje nie powinien być powodem do narzekań, zwłaszcza w ruchu miejskim. W ruchu pozamiejskim i autostradowym 350 km także nie powinno być strasznym problemem, zwłaszcza że przy odrobinie szczęścia (czytaj dostania się do silnej i pustej ładowarki) wystarczy nam 30 minut na doładowanie baterii do bezpiecznych 80% i spokojne kontynuowanie podróży. Więc czy nadal twierdzicie, że elektryki są uciążliwe w codziennym użytkowaniu? Bynajmniej.

Kwestią hamującą nieco nasz zapał może się okazać cena. O ile przyszło nam się przyzwyczaić, że elektryczne auto normalnych rozmiarów (a nie jakieś „wozidełko”) kosztuje 200 tys. PLN z plusem, to w przypadku mocno doposażonego ID. Buzza trzeba się liczyć z kwotą powyżej 300 tys. PLN. Krótkie odwiedziny w konfiguratorze na stronie Volkswagena pozwoliły poznać mi przybliżoną cenę prezentowanej specyfikacji i jest to ponad 350 tys. PLN. Tylko wiecie, jeśli macie swój dom i fotowoltaikę na dachu, przynajmniej wokół przysłowiowego komina (tak do 150 km od domu) możecie jeździć praktycznie za darmo. Przekonałem?

Za udostępnienie auta do testu dziękuję Volkswagen Rzepecki Mroczkowski Sp. z o.o. z Poznania, autoryzowanemu dealerowi marek Volkswagen i Volkswagen Samochody Dostawcze. Więcej zdjęć znajdziecie na Facebooku i Instagramie, a filmową prezentację na YouTube.



poniedziałek, 16 stycznia 2023

Nr 74: 2022 Cupra Ateca 2,0 TSI 300 KM DSG 4Drive

Starszyzna plemienna

Historia plemienia sięga 2018 roku, chociaż pierwszy praprzodek tej rodziny zaczął rozpalać fantazję miłośników szybszej jazdy już w 1996 roku. Wtedy to właśnie pojawił się pierwszy SEAT noszący nazwę Cupra. Była to żółta Ibiza 6K z białymi, nawiązującymi do rajdówek alufelgami, niebieskim napisem Cupra na drzwiach i przednim błotniku oraz 150-konnym silnikiem 2,0 16V pod maską.

Nazwa Cupra pochodzi od połączenia słów cup (ang. puchar) i ra- od racing (ang. wyścigi, wyścigowy). Licząc od 1996 roku przez kolejne 20 lat nosiły ją wszystkie najmocniejsze odmiany SEATa: poliftowa Ibiza 6K2, Cordoba Coupe, pierwszy Leon (także z silnikiem TDI), Ibiza 6L, Leon 1P, Ibiza 6J, czy w końcu Leon 5F, dostępny również w wersji ST, czyli kombi. Leon w wersji Cupra w pewnym momencie był wręcz synonimem hot-hatcha początku XXI wieku i chyba każdy miłośnik ówczesnej motoryzacji przynajmniej raz westchnął na widok żółtego Leona w Cuprze.

W 2018 roku SEAT postanowił pójść krok dalej i stworzyć z Cupry oddzielną markę samochodów o jeszcze większym sportowym zacięciu. Rok później w ofercie najmłodszej marki koncernu Volkswagen znajdowały się już dwa modele. Pierwszym był Cupra Leon, przemianowany z SEATa Leona Cupra trzeciej generacji, która występowała jeszcze z logo w kształcie litery S, ale za to w kolorze miedzi, który wtedy właśnie stał się znakiem rozpoznawczym Cupry. Drugi, wciąż dostępny w sprzedaży model to Cupa Ateca bazująca na pierwszym SUV-ie marki SEAT o tej samej nazwie. To właśnie na jej atrapie chłodnicy pojawiło się nowe, miedziane logo w kształcie tarczy składającej się z dwóch przenikających się tribali przywodzących na myśl tatuaże plemienne jakiejś zaginionej cywilizacji.

W 2021 roku Ateca przeszła facelifting, Leon zyskał całkiem nowe oblicze, również w odmianie Cupra, a także pokazano pierwszy indywidualny model tej marki - kompaktowego crossovera nazwanego Formentor (nazwa pochodzi od półwyspu na Majorce). Rok później do oferty dołączyła pierwsza w pełni elektryczna Cupra Born wykorzystująca technikę rodziny ID. od Volkswagena. Już niedługo Leon i Formentor przejdą kuracje odmładzające mające całkowicie zmienić ich oblicze, a na rynek trafią trzy nowe modele Cupry: mały ścigant Urban Rebel, elektryczny crossover Tavascan i SUV Terramar. Te zapowiedzi mogą oznaczać tylko jedno - będzie się działo.

Gdzieś już to widziałem

Ateca to kompaktowy SUV nawiązujący swoją stylistyką do Leona produkowanego w latach 2012-20, co było mocniej widoczne przed faceliftingiem, czyli pomiędzy 2018 i 2021 rokiem produkcji. Ateca przejęła język stylistyczny Leona, zarówno na zewnątrz, jak i w środku, o czym świadczyły chociażby niemal identyczne rysy deski rozdzielczej obu tych aut. W 2021 Ateca przeszła aktualizację wyglądu, żeby nieco odświeżyć jej „look” i dotrzymać kroku stylistyce nowo wprowadzonych modeli - Leona i Formentora. Oczywiście największe zmiany zaszły na zewnątrz: inny kształt grilla, węższe światła, czy też masywniejszy zderzak z kłami Predatora w dolnej jego części. Muszę przyznać, że lifting wyszedł Atece na dobre i auto wciąż może się podobać pomimo 5 lat, które minęły od premiery.

Z ciekawostek branżowych, nie wiem czy wiecie, ale Ateca produkowana jest w fabryce Skoda Auto Kvasiny, tuż przy polskiej granicy (niecałe 40 km od Kudowy). Z tego powodu przy jej produkcji pracuje wielu Polaków, a auto powstaje w Czechach z prostej przyczyny. Z tych samych linii montażowych zjeżdżają bliźniacze modele Skody: Karoq i Kodiaq. Zaskoczeni? Bo jak się człowiek zastanowi, to ma ma to sens.

I'm sexy and I know it

Ta czerwień naprawdę robi robotę. Jest tak intensywna, że w niskim grudniowym słońcu ciężko było mi zrobić zdjęcia na tyle wyraźne, żeby widać było na nich coś więcej niż tylko jedną wielką, rażącą w oczy czerwoną plamę. Nazwa tego koloru to Velvet Red i kosztuje on jakieś 4,5 tys. PLN (droższego w ofercie nie znajdziecie). Warto się na niego zdecydować bo jest to w sumie jedyny wesoły kolor w palecie tego modelu. Reszta jest biało-szaro-czarna, czyli jak to mówią psychologowie, idealna dla ludzi prowadzących smutne życie. Tylko czy tacy ludzie decydują się na wybór takiego rozweselacza, jakim bez wątpienia jest Cupra Ateca? Szczerze wątpię.


W Cuprze obowiązkowe są alufelgi z wykończeniem w kolorze miedzi, chociaż dla tradycjonalistów znajdą się również srebrne ich wersje. Na prezentowanym aucie mamy topowy wzór Machined R Sport Black / Copper (czerń z miedzią), których cena to 5 tys. PLN, a jeśli chodzi o opony to mają one rozmiar 245/40.

Samo auto nie jest ani za duże, ani za małe. Nie chcę przez to powiedzieć, że jego wymiary są idealne, bo ideałów nie ma, ale wielkość nadwozia jest dokładnie taka, jakiej powinniśmy się spodziewać po zwinnym kompaktowym hot-SUV-ie. Blisko 4,4 metra długości, 2,6 metra rozstawu osi, 1,8 metra szerokości (z lustrami już nieco ponad 2 metry) i 1,6 metra wysokości (bez relingów) to wciąż kompaktowe rozmiary przy jednoczesnym zachowaniu wszystkich zalet wyżej posadowionych aut. Prawie ideał chciałoby się powiedzieć.

Bo liczy się wnętrze

Podobno tak mówią amatorzy mniej urodziwych kobiet, ale jeśli chodzi o Cupra Ateca to jej wiek widać właśnie po wnętrzu. Jako właściciel Leona 5F odnalazłem się w nim wręcz idealnie, ale komuś przyzwyczajonemu do nowinek może ono trącić już nieco myszką. W opozycji do klasyki stoją w nim nowoczesne rozwiązania, takie jak chociażby wirtualny kokpit w postaci ekranu TFT o przekątnej 10,25 cala.

Bardzo fajne i to nie tylko z wyglądu są jednobryłowe kubełkowe fotele, które łączą w sobie wygodę z pewnością trzymania, a należy pamiętać, że wciąż mówimy o aucie typu SUV, gdzie pozycja za kierownicą ma więcej wspólnego z fotelem niż szezlongiem. W demonstracyjnym egzemplarzu fotele obszyto ekologiczną skórą Black Dinamica z przeszyciami, jakżeby inaczej, w kolorze miedzi. W opcji możemy zamówić do nich pełną elektrykę wraz z pamięcią ustawień (koszt to niecałe 1,8 tys. PLN) i wtedy poczuć się w Atece niczym w luksusowej limuzynie z zacięciem sportowym.


Rasowość wnętrza Cupry podnoszą aluminiowe nakładki na pedały i obowiązkowo czarna podsufitka, która jest już chyba standardem w autach ze sportowymi aspiracjami. Audiofile z pewnością skuszą się na system BeatsAudio o mocy 340 W z 9 głośnikami i subwooferem, który jest w moim odczuciu w miarę rozsądnie wyceniony na 2,4 tys. PLN, a romantycy dorzucą prawie 4,7 tys. PLN na elektrycznie otwieraną panoramę w dachu. Praktycy zaś dokupią zapewne podgrzewaną atermiczną przednią szybę ClimaCoat, która kosztuje dodatkowe 1,7 tys. PLN i sprawdzi się w chłodniejszych strefach klimatycznych.


Kufer w Cupra Ateca ma pojemność 485 litrów i stosunkowo głębokie wcięcie w zderzaku, przez co próg załadunkowy znajduje się niżej, niż mogłoby się to wydawać. Za kwotę 2,3 tys. PLN klapa bagażnika może być sterowana elektrycznie, a jeśli będziemy chcieli coś holować (bo niby dlaczego by nie), to elektrycznie odblokowywany i składany hak kosztuje 3,7 tys. PLN z małym kawałkiem. Żeby z tą przyczepą lepiej się nam jeździło to warto dołożyć jeszcze asystenta parkowania z przyczepą za jedyne 1,1 tys. PLN. Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o ceny dodatków, to dla marki sub-premium, do jakiej aspiruje Cupra, nie są to wcale wygórowane kwoty.


Czerwony Baron

Czerwony Baron był legendarnym pilotem z okresu 1 Wojny Światowej, który ze swoim czerwonym trzypłatowcem miał na koncie największą ilość zestrzelonych samolotów przeciwnika. Co prawda walczył po niewłaściwej stronie, ale muszę przyznać, że Cupra Ateca w kolorze Velvet Red w pewnym sensie mi go przypomina. Jest ona niczym auto myśliwego, które łowi mniej lub bardziej konkurencyjne samochody stojące na prawym pasie tylko po to, żeby po zmianie światła na zielone pokazać im, gdzie jest ich miejsce w szeregu.

Czerwone, żółte, zielone i... łutututu! Matko jedyna, jak ona brzmi (nawet bez Acrapa za ponad 16 tys. PLN) i jak ona ciągnie (pierwsza setka w mniej niż 5 sekund, odcinka dopiero przy 247 km/h). Ciągnie i wciąga, a na twarzy wywołuje grymas złowieszczego uśmiechu, niczym chichot filmowego Jokera. Uwielbiam jej 2-litrowe TSI o mocy 300 KM, jej siedmiobiegową skrzynię DSG i napęd 4Drive. Na pewno pomaga on w opanowaniu auta, zwłaszcza na mokrej nawierzchni, jak i w lekkim terenie, z którym Cupra Ateca również sobie poradzi. Niech tylko nikt sobie nie pomyśli, że to jakaś terenówka. Na ryby dojedziemy (i to szybko), a na tor wyścigowy możemy dostać się na przełaj. Na pewno przyda się nam elektroniczna blokada mechanizmu różnicowego XDS, a w górach tych mniejszych i większych pomocny okaże się asystent zjazdu ze wzniesienia. Czyżby auto idealne? Podobno ideały nie istnieją, ale o tym już chyba pisałem.


Oczywiście to nie jedyni asystenci wspomagający kierowcę w mniej lub bardziej ekstremalnych sytuacjach drogowych. Mimo swoich lat na karku, Ateca oferuje praktycznie wszystkie rozwiązania będące obecnie standardem rynkowym: aktywny tempomat ACC, asystent świateł drogowych High Beam, asystent pasa ruchu Lane Assist, system rozpoznawania znaków drogowych, system monitorowania martwego pola Side Assist z funkcją wspomagania wyjazdu z miejsca parkingowego Exit Assist i system ochrony pasażerów Pre-Crash Assist (są to elementy pakietu L za nieco ponad 1,3 tyś PLN) oraz dodatkowo aktywny asystent pasa ruchu Lane Assist Plus, system ochrony pasażerów Pre-Crash Assist, asystent jazdy w korku Traffic Jam Assist i inteligentny asystent bezpieczeństwa Emergency Assist (wzbogacony pakiet XL za blisko 1,7 tys. PLN).

Do wyboru mamy aż 6 trybów jazdy Cupra Drive Profile: Comfort, Sport, Cupra, Individual, Snow i Off-road. Chyba nie macie wątpliwości, którego używałem najwięcej w czasie krótkiej przygody z tym autem. W trybie Cupra auto brzmi i zachowuje się tak, jak tego byśmy oczekiwali. Spełnia wszelkie pokładane w nim nadzieje i żadna obietnica nie pozostaje bez pokrycia. Jeśli komuś wciąż mało sportowych odniesień, za 2,6 tys. PLN możemy mieć kierownicę z dwoma przyciskami. Jednym wzbudza się silnik do życia, a drugim uruchamia tryb Cupra.


Cupra Ateca staje równie sprawnie jak przyspiesza, a to za sprawą opcjonalnych hamulców Brembo z wentylowanymi tarczami z przodu, które kosztują słono (11,6 tys. PLN), ale znów napiszę, że są warte swojej ceny. Jeśli chodzi o zawieszenie, to jest ono fajnie wypośrodkowane. Z jednej strony mamy niskoprofilowe opony i sportowe aspiracje, a z drugiej komfortowe fotele, które raczej nie wywołają jakiegokolwiek dyskomfortu kierowcy i pasażerów w dłuższej trasie.

Red hot chili pepper

Bez wątpienia koncern Volkswagen wiąże duże nadzieje z marką Cupra i mocno inwestuje w jej rozwój. Tak mocno, że wszystkie zapowiedziane nowe modele mają miedziane logo na masce. Mam wrażenie, że SEAT został w tym momencie nieco na boku i jako właściciel auta tej marki mogę mieć tylko mieć nadzieję, że nikt w centrali nie wpadnie na pomysł jej wygaszenia.

Wyjściowa cena Cupra Ateca to prawie 221 tys. PLN (wszystkie przytaczane w tym materiale ceny to stan na początek 2023 roku), a samochód w konfiguracji widocznej na zdjęciach jest droższy o 31 tys. PLN. Cupra, podobnie jak SEAT, daje na swoje auta 5 lat gwarancji.

Według danych producenta Ateca w Cuprze powinna zadowolić się 9 litrami benzyny na 100 kilometrów. Mnie w czasie krótkiej przygody z tym autem wyszło nieco ponad 12 litrów, ale nie oszukujmy się, taryfy ulgowej autu nie dawałem. Sądzę, że przy ostrożnym obchodzeniu się z gazem, wynik poniżej 10 l/100 km jest jak najbardziej realny do osiągnięcia, ale chyba nie po to kupuje się czerwoną jak maki Cuprę, żeby potem jeździć nią z przysłowiowym kapeluszem na głowie. Emisja CO2? Cicho sza... (200+ g/km).

Generalnie staram się nie szufladkować opisywanych tutaj aut, ale nie zawsze mi to wychodzi i chyba w tym wypadku tak właśnie będzie. Nie wiem dlaczego, ale Cupra Ateca w moim przekonaniu wydaje się być idealnym autem dla ojca, w którego żyłach zamiast krwi wciąż płynie wysokooktanowe paliwo, ale na tylnym siedzeniu potrzebuje już miejsca na dwa foteliki dla swoich pociech. To co, kiedy jest ten dzień ojca?


Za użyczenie auta dziękuję Cupra Lellek Opole, autoryzowanemu przedstawicielowi marki Cupra z Opola. Więcej zdjęć znajdziecie na Facebooku i Instagramie.