1.
Czym
jest?
Nie
będę ukrywał, że swego czasu Chevrolet Orlando, bo o nim będzie
dziś mowa, wzbudzał we mnie spore zainteresowanie. Niestety nie
miałem wtedy jeszcze możliwości poznania tego auta bliżej.
Dlatego też przypadkowa okazja wypróbowania go na dystansie bliskim
2000 kilometrów, która nadarzyła mi się jakiś czas temu,
wywołała we mnie sporą radość.
2.
Jak wygląda?
Standardowo
wypada rozpocząć opis od nadwozia. O jego wyglądzie nie zamierzam
się jednak rozpisywać, bo gusta są różne. Powiem tylko, że
wygląda bardzo solidnie. Zapewne celowo projektanci chcieli nawiązać
wyglądem Orlando do północnoamerykańskich „full-size trucks”,
co w pewnym sensie im się nawet udało Już podczas manewrowania w
wąskich uliczkach dało się zauważyć, że ta solidność w
wyglądzie przekłada się niestety na gabaryty auta trudne do
wyczucia przez kierującego. Tyczy się to zwłaszcza dosyć mocno
wysuniętego przedniego zderzaka i ogromnych, aczkolwiek wąskich
lusterek bocznych. Sam samochód nie jest przesadnie duży jeśli
chodzi o powierzchnię zajmowaną na drodze czy parkingu, ale w
czasie przeciskania się wśród gęsto zaparkowanych aut w centrum
miasta miałem nieodparte wrażenie, że zaraz o coś przytrę.
3.
Jakie ma wnętrze?
Orlando
oferuje wnętrze gotowe pomieścić 7 pasażerów. Należy jednak
pamiętać, że przy pełnej obsadzie bagażnik w zasadzie przestaje
istnieć, a i chowane w podłogę tylne siedzenia ograniczają jego
możliwości przewozowe nawet przy pięciu osobach na pokładzie. Z
pełnym przekonaniem mogę jednak stwierdzić, że na wakacyjny wypad
dla czworga (lub lepiej 2+2) miejsca tego powinno być wystarczająco.
W temacie bagażnika chciałbym jeszcze napomknąć dwa słowa o
klapie bagażnika, która zamykała się z dźwiękiem świadczącym
o tym, że niedługo może ona odpaść całkowicie. Mała rzecz, a
drażni uszy i pozostawia niesmak. Niestety jest to ogólna
przypadłość aut typu kombi i minivan, które posiadają sporych
rozmiarów klapę bagażnika. Jednakże warto byłoby nad tym
popracować.
Za
kierownicą Orlando od razu w oczy rzuciła mi się bardzo
rozbudowana deska rozdzielcza, niestety wykonana w pełni z twardych
i niezbyt przyjemnych w dotyku tworzyw sztucznych. Wygląd deski
rozweselały nieco, modne ostatnio fortepianowe wstawki, na których
widać było każdy odcisk palca, a same plastiki wyglądały na
takie, które dosyć łatwo można zarysować. Dało się to zauważyć
w egzemplarzu, który miałem okazję użytkować. Może był to
efekt typowo pożyczanego żywota auta, ale mimo to, a może i przede
wszystkim dlatego, tworzywa powinny być bardziej odporniejsze. Zza
kierownicy na minus należy zaliczyć jeszcze mikroskopijny
podłokietnik kierowcy, który jest tam chyba tylko po to, żeby
denerwować swoim rozmiarem i obecnością, bo łokieć i tak będzie
nam uciekał.

W
aucie denerwowała mnie również skokowa regulacja pochylenia
oparcia fotela. Nijak nie potrafiłem znaleźć swojego optymalnego
kąta, zawsze czegoś brakowało, zwłaszcza iż nie należę do
typów lubiących leżeć za kierownicą. Moim zdaniem płynne
regulacje za pomocą pokrętła są zdecydowanie lepszym
rozwiązaniem. Ponadto brakowało mi, lub nie potrafiłem znaleźć,
regulacji kąta pochylenia kolumny kierowniczej. Skutkiem tego było
to, że góra wieńca koła kierownicy skutecznie przesłaniała mi
wskazania poziomu paliwa w zbiorniku i temperatury silnika.
Same
zegary mają, przynajmniej jak dla mnie, miłe niebieskie
podświetlenie i umieszczone są w tubach przywodzących na myśl
zegary w Camaro. Tylko jak te zakamarki potem u licha doczyścić,
pomyślałem sobie od razu. Podobnie również, tak jak to ma miejsce
w typowo sportowych autach, po przekręceniu kluczyków wskazówki
wszystkich zegarów wędrują automatycznie do swoich maksymalnych
położeń, żeby po ułamku sekundy opaść do pozycji wyjściowych.
Te od temperatury i paliwa również. Opadanie zwłaszcza tej
ostatniej może nieco boleć, ale o tym później.

Wyposażenie
wersji LT+ jest nawet wystarczające jak na dzisiejsze standardy.
Cztery szyby boczne oraz lusterka sterowane elektrycznie z panelem
umieszczonym tam, gdzie się go człowiek spodziewa, czyli w drzwiach
kierowcy. Do tego wbudowana nawigacja z menu w języku polskim, a pod
sprytnie zamaskowaną pokrywą schowka w konsoli środkowej wejście
AUX, USB i czytnik kart pamięci. Niestety na karcie były zapisane
mapy nawigacji, więc niejako wykluczało to możliwość stosowania
czytnika kart w czasie jazdy z działającą nawigacją. Drugą
irytującą mnie rzeczą była trudność z zamknięciem pokrywy
schowka w momencie podłączenia zewnętrznego źródła za pomocą
kabla USB. Z otwartą pokrywą można jechać, ale należy pamiętać,
że na niej znajdują się przyciski sterowania radiem, czy
nawigacją. To niestety kolejny wybór, przed którym kierowca musi
nieoczekiwanie stanąć. Sądzę, że można było te rozwiązania
nieco lepiej przemyśleć. Podobnie zresztą jak przycisk ESP,
niefortunnie umieszczony z prawej strony konsoli środkowej. Pasażer
może go niechcący wyłączyć „gmerając” w ustawieniach audio
lub nawigacji. Samo audio nie wzbudziło zaś w nikim z podróżujących
szczególnego zachwytu, ale z czystym sercem polecić można za to
kamerę cofania.

Mała
tylna szyba Orlando, w połączeniu z rozbudowanymi zagłówkami
podniesionego drugiego rzędu siedzeń ogranicza widoczność do tyłu
do minimum. Pomocna w tym wypadku staje się kamera cofania
umieszczona w klapie bagażnika, nad wnęką na rejestrację. Dzięki
niej, a w zasadzie dzięki wyraźnie poprowadzonej krawędzi tylnego
zderzaka, kierujący bardzo dobrze wyczuje położenie tyłu auta
podczas cofania. Niestety boczne czujniki zbyt wcześnie alarmują o
przeszkodzie, przez co wjeżdżając tyłem w ciasne miejsca
parkingowe podziemnych garaży lepiej zdać się na tradycyjną
metodę „na lusterka”, a do obserwacji tyłu pojazdu pozostawić
tylko i wyłącznie wspomnianą już kamerę. Wydaje mi się, że
kamera cofania jest o wiele przyjaźniejsza w użyciu i mniej
odrealniona od tej, którą miałem „przyjemność” używać
swego czasu w Toyocie Auris.
Ostatnią
rzeczą, która wzbudzała we mnie pewną wątpliwość była
trwałość pokręteł sterujących niektórymi funkcjami. Owszem
działały one bez zastrzeżeń, ale nie sprawiały wrażenia takich,
które będą działać podobnie po kilku latach ostrego kręcenia.
4.
Jak jeździ?
Silnik
w Orlando jest, czasem go słychać, niestety często aż za bardzo.
W aucie „drzemała” (dosłownie) 141-konna jednostka benzynowa o
pojemności 1796 cm3 seryjnie (lub serwisowo) wzbogacona o instalację
LPG firmy BRC. Ciekawi mnie tylko, gdzie te 141 koni się ukryło?
Samochód z tym silnikiem i w miarę pełnym obciążeniem po prostu
nie jedzie. Trzeba pamiętać, że masa własna Orlando to 1571 kg, a
dopuszczalna to aż 2168 kg. Maksymalna prędkość autostradowa
możliwa do realnego utrzymania to raptem 140 km/h. Owszem, dało się
rozpędzić Orlando i do 180 (oczywiście w Niemczech, na odcinku
autostrady bez ograniczenia prędkości), ale wtedy silnik wyje,
pedał gazu jest wciśnięty do oporu, a obrotomierz pokazuje ponad 5
tysięcy obrotów na minutę. Warto nadmienić, że wyprzedzanie na
autostradzie wymaga naprawdę zastanowienia i dalekosiężnego
planowania swojego manewru, co niestety nie wróży dobrze
bezpieczeństwu podróżowania i wpływa na szybsze męczenie się
kierującego. Niestety samochód, który miałem okazję wypróbować
był wyposażony w pięciobiegową skrzynię biegów i tego szóstego
przełożenia niestety bardzo często brakowało.

Kolejnym
minusem jest średnie spalanie, które w umiarkowanym ruchu
autostradowym komputer pokładowy wskazywał na poziomie 15 – 16
litrów na sto kilometrów. Biorąc pod uwagę niezbyt obszerny
zbiornik paliwa, trzeba się nastawić na tankowanie co 450 – 500
kilometrów. Zbliżając się zaś do rezerwy człowiek zaczynał
szukać nerwowo najbliższej stacji i zastanawia się, na jak długo
wystarczy mu to, co ma w baku. Podczas tankowania okazało się, że
do zbiornika Orlando wejdzie raptem nieco ponad 50 litrów.
Oczywiście jest jeszcze LPG ze zbiornikiem umieszczonym w koszu na
koło zapasowe, ale ze względu na mizerną dynamikę samochodu
napędzanego benzyną, LPG możemy zostawić co najwyżej do
zastosowań miejskich. Wypróbowałem sposób przełączania
zasilania na LPG za pomocą pokrętła sprawiającego wrażenie
wyposażenia seryjnego, które jest wzbogacone o diody informujące o
poziomie gazu w zbiorniku, ale to tyle w temacie LPG. Może i podczas
przełączania nie było czuć szarpnięcia znanego ze starszych
instalacji, ale miałem wrażenie, że samochód zawahał się w tym
momencie na ułamek sekundy. Niestety nie tylko wskaźnik poziomu
gazu ma stary, diodowy charakter, ale również wlew tego mniej
szlachetnego paliwa umieszczono wycinając po prostu dziurę w
zderzaku. Może skoro to instalacja „fabryczna” warto byłoby
nieco ją ucywilizować umieszczając chociażby wlew pod wspólną
klapką z wlewem na benzynę.
5.
Podsumowując:
O
Orlando mogę powiedzieć od razu i z pełnym przekonaniem, że nie
jest to ani minivan, ani tym bardziej SUV. Wymiary zewnętrzne ten
pojazd ma pokaźne, aczkolwiek przestrzeń w środku przemawia za
tym, żeby uznać go za nieco podwyższone kombi z możliwością
przewiezienia siedmiu osób. Z tym, że te dwie osoby z tyłu będą
jechać tam za karę, a o bagażach możemy wtedy zapomnieć.
Niestety w materiałach i jakości wykonania czuć, że ten
Amerykanin urodził się na półwyspie koreańskim, chociaż i to w
ostatnich latach powinno znacząco się poprawić.. Ciekawe jak
wypadł by on na tle swojego rodzimego rywala, Kii Carens. Mam
nadzieję, że kiedyś uda mi się to sprawdzić, o czym nie
omieszkam wspomnieć. Niestety w moim przypadku czar Orlando prysł.