Toyota C-HR to kompaktowy crossover Toyoty produkowany od 2016 roku. Mój test pierwszej generacji tego auta, ale już po liftingu, który został przeprowadzony w 2019 roku znajdziecie tutaj. C-HR na europejskie rynki produkowany jest w tureckiej fabryce Toyoty, skąd pochodzą również Corolle w wersji sedan. Druga, zupełnie nowa generacja C-HR również powstaje w tym samym miejscu i już wkrótce trafi do pierwszych klientów w naszym kraju.
Dostawy pierwszych aut demonstracyjnych, które powinny pojawić się u dealerów jeszcze w tym roku Toyota poprzedziła cyklem eventów promujących nową generację C-HR. Model ten był głównym bohaterem trasy realizowanej pod hasłem "Ikony Toyoty", podczas której obecni i potencjalni klienci mogli również poznać wielką trójkę ekologicznych aut japońskiego producenta. Za każdym razem premierowej prezentacji C-HR towarzyszyły: zupełnie nowy Prius piątej już generacji (hybryda plug-in), bZ4X czyli pierwsze globalne auto elektryczne Toyoty i naprawdę ikoniczny, wodorowy i dostępny w ogólnej sprzedaży Mirai.
Wspomniane bZ4X i Mirai pojawiły się już rok temu, podczas roadshow Toyoty pod tytułem "Beyond Zero", dlatego tym razem skupię się na głównej bohaterce, czyli nowej generacji C-HR oraz w mniejszym stopniu przeuroczym i zrywającym nieco ze swoim dotychczasowym image Priusie w piątej już odsłonie.
Premiera: C-HR 2. generacji
Toyocie z nową generacją C-HR udało się odnowić oblicze dobrze znanego, charakterystycznego modelu, nie tracąc jednocześnie identyfikacji wizualnej z poprzednikiem. Z jednej strony znajdziemy tu odniesienia do nowych modeli Toyoty, a z drugiej wciąż rozpoznamy w tym aucie Toyotę C-HR. Z przodu znajdziemy ostro narysowane światła znane chociażby z nowego Priusa oraz „bokobrody” przechodzące w dolną część zderzaka i oplatające niżej położoną atrapę chłodnicy.
Sylwetka nowej Toyoty C-HR może się to podobać, jest świeża i atrakcyjna. Co ciekawe niewiele odbiega od prototypu C-HR Prologue Concept pokazanego rok temu. Atrakcyjności autu dodaje dwukolorowe malowanie z czarnym dachem, które w odmianie Premiere Edition (Executive i GR Sport) obejmuje również cały tył wraz z tylnymi błotnikami. Muszę przyznać, że wygląda to bardzo efektownie, zwłaszcza w premierowym kolorze Sulphur. Standardowo dach przyjmuje kolor całego nadwozia lub co najwyżej jego płaska powierzchnia może być pomalowana we wspomnianą czerń Night Sky Black.
Wracając do tylnej partii nadwozia to znajdziemy tu wysoko zadarty... zadartą linię tylnych świateł, które biegną praktycznie przez całą szerokość nadwozia, a dzieli je podświetlany na czerwono napis Toyota C-HR. Trzeba przyznać, że stylistyka całego auta jest spójna i sprawia wrażenie dobrze przemyślanej. Wizualnie jest to naprawdę atrakcyjny samochód, który po prostu może się podobać.
Generalnie Toyota stawia w C-HR na personalizację. Standardowych kolorów mamy 8, ale bi-kolorów z czarnym dachem już 12. Do tego 5 wzorów alufelg w rozmiarach od 17 do 20 cal i 5 rodzajów obić foteli.
Skoro jesteśmy przy wnętrzu, to widać w nim ewolucję stylu, do którego zdążyła już nas przyzwyczaić pierwsza generacja C-HR. Może trochę dziwić fakt, że nie zastosowano tu rozwiązania znanego z bZ4X i nowego Priusa, a mianowicie ekranu przekazującego informacje kierowcy wycofanego daleko pod przednią szybę. Czyżby Toyota stawiała w tym względzie na kierowców ceniących bardziej tradycyjne rozwiązania?
W zawiązku z zachowaniem praktycznie identycznych wymiarów nadwozia nowej generacji Toyoty C-HR, również pojemność jej bagażnika nie uległa znaczącej zmianie i w zależności od zastosowanego napędu waha się w zakresie od 350 do 390 litrów. A jakie opcje napędowe oferuje nam nowa „Ce-Ha-eRka”?
Jeśli chodzi o technikę, to nowa Toyota C-HR występuje tylko i wyłącznie jako hybryda. Wyjściowo będzie to silnik 1,8 o mocy 140 KM z bezstopniową przekładną e-CVT. Drugim wariantem jest nowe 2,0 Hybrid Dynamic Force o mocy 197 KM, również z przekładnią e-CVT, ale oprócz napędu na przednie koła dostępna jest również wersja AWD, czyli z napędem na cztery koła.
Ceny? Podstawowy Comfort z silnikiem 1,8 startuje od 139 900 PLN, a topowe 2,0 AWD Premiere Edition to przynajmniej 212 900 PLN. To jeszcze nie koniec, bowiem wraz z rokiem 2024 do oferty dojdzie jeszcze hybryda plug-in, której cena wahać się będzie od 189 900 PLN za wersję Style do 226 900 za Premiere Edition. PHEV będzie miał taki sam układ napędowy jak...
Ikona #1: Prius 5. generacji
Trzeba przyznać, że tworząc piątą generacją Priusa Toyota zrobiła kawał naprawdę dobrej roboty. O ile wcześniejsze generacje wyglądały zachowawczo, żeby nie powiedzieć nudno, a poprzednia przypominała mi jakiegoś pozaziemskiego owada, to najnowsze wcielenie Priusa wygląda wręcz rasowo. Osiągnięto to zmniejszając wysokość auta przy jednoczesnym poszerzeniu nadwozia. Może i ucierpiała na tym funkcjonalność i komfort (zwłaszcza wsiadania i wysiadania), ale nie można mieć przecież wszystkiego.
Ceny nowego Priusa startują od... niespełna 200 000 PLN. Dużo, ale to zapewne dlatego, że auto oferowane jest tylko i wyłącznie z hybrydą typu plug-in o mocy 223 KM. Cena ta dotyczy podstawowej odmiany Comfort, najbogatsze Executive to koszt przynajmniej 239 900 PLN.
Pod maską nowego Priusa znajdziemy dwulitrowy silnik spalinowy Hybrid Dynamic Force i bezstopniową przekładnię e-CVT. Oprócz tego mamy również baterię o pojemności 13,6 kWh, dzięki której auto może pokonać około 80 kilometrów nie zużywając ani kropelki benzyny. Baterię możemy podładować w każdej chwili na stacji ładowania w kilka, góra kilkanaście minut, lub w trochę dłuższym czasie korzystając ze zwykłego gniazdka domowego. Co więcej, w topowym wariancie Executive mamy czarny dach, który tak naprawdę pokrywają panele fotowoltaiczne. Dzięki energii wytworzonej przy ich pomocy możemy rocznie pokonać do 1250 kilometrów za darmo. Owszem, w naszym klimacie pewnie będzie to połowa z tego dystansu, ale nawet jeśli, to i tak jest dostać coś za nic. Do tego wspomniany czarny dach ładnie kontrastuje ze sztandarowym kolorem nowego Priusa, który nazwano Mustard. Może to wywoływać uśmiech pod nosem, ale Prius w tym kolorze wygląda po prostu dobrze.
Toyota Prius piątej generacji oferowana jest i będzie tylko jako hybryda plug-in. Dlaczego tak? Myślę że po wprowadzeniu hybrydowych napędów w praktycznie każdym modelu istnienie Priusa, przynajmniej w teorii zaczęło tracić sens. Niejako więc ratunkiem było zrobienie z niego PHEV-a i nadanie kształtów, które spowodują mocniejsze bicie serca u tych, którzy raczej niechętnie spoglądali dotychczas w stronę tego modelu Toyoty.
Ikona #2: bZ4X
Jeśli chodzi o elektryczną Toyotę bZ4X to niedawno miałem okazję ją przetestować, o czym możecie przeczytać tutaj. Dlatego w tym miejscu chciałbym tylko napisać, że "be-Zetka" również w bieli wygląda bardzo atrakcyjnie. Ten kolor to perłowe Platinum White Pearl i w zestawieniu z czarnym dachem Astral Black naprawdę może się podobać. Niestety takie zestawienie dostępne jest jedynie w topowym poziomie Executive, którego cena startuje od 284 900 PLN.
Ikona #3: Mirai 2. generacji
Trzecią ikoną Toyoty prezentowaną tego dnia było wodorowe Mirai, o którym pisałem więcej rok temu. Co się zmieniło w tym czasie? Oprócz cen, które podniosły się o mniej niż 1% (+4 000 PLN względem cen ubiegłorocznych), to od niedawna działa w Warszawie pierwsza ogólnodostępna komercyjna stacja tankowania wodoru sieci NESO. Sieci ponieważ w założeniach już w 2024 roku mają pojawić się kolejne stacje w większych miastach naszego kraju.
Co prawda zasięg Mirai na pełnych zbiornikach (ma je trzy) to nawet 650 kilometrów, ale umówmy się, że do stolicy nikt tego auta tankować nie będzie. Póki co brak sieci stacji z wodorem skutecznie hamował popularność tego typu pojazdów. Drugim hamulcem może okazać się cena wodoru, która obecnie (jesień 2023) sięga 69 zł / kg. Jeśli wierzyć danym producenta (a Toyocie raczej można wierzyć w tych sprawach, o czym sam nie raz się przekonałem), to średnie zużycie wodoru waha się w granicach 0,8 – 0,9 kg / 100 km. Pokonanie 100 km kosztować nas zatem będzie 55 – 62 PLN, czyli tyle ile kosztuje obecnie jakieś 9 litrów benzyny. Owszem, Mirai jest autem bezemisyjnym, którego produktem „spalania” jest woda, ale musimy pamiętać, że produkcja wodoru również jest energochłonna i żeby być czysta sama powinna korzystać z odnawialnych źródeł energii.
Toyota Mirai to auto wielkości, czy nawet nieco przewyższające wymiarami limuzynę Camry. Prezentowana topowa specyfikacja Executive z pakietem VIP White (białe wnętrze) kosztuje 373 900 PLN plus 1 500 PLN za specjalny lakier Force Blue, który wygląda kapitalnie w zestawieniu z białym wnętrzem. Dla porównania Camry Executive wyceniono na niewiele ponad 200 000 PLN, a na przykład Lexus ES 300h nawet w topowej wersji Omotenashi zrównuje się cenowo z podstawowym Mirai Prestige właśnie (mówimy tu o kwocie około 330 000 PLN). To porównanie z Lexusem nie jest przypadkowe, ponieważ Mirai drugiej generacji zbudowany jest na platformie TNGA GA-L, na której Lexusy LS i LC właśnie oraz nieznana u nas Toyota Crown.
Podsumowując:
Toyota jest na tyle dużym i rozsądnym producentem, że nie musi deklarować pełnego przejścia na elektromobilność i może sobie pozwolić na poszukiwania nowych dróg pozyskiwania energii, jaką bez wątpienia jest wodór. Mnogość rozwiązań technicznych pozwala dostosować się do potrzeb rynkowych i ustawodawstwa, które jak wiemy potrafią znacznie się od siebie różnić zarówno pod kątem potrzeb jak i restrykcyjności. Między innymi to właśnie kryje się za sukcesem Toyoty, która pomimo swojej globalności potrafi dostosować ofertę do wybranych rynków i skutecznie wykrawać dla siebie spory kawałek tortu wszędzie tam, gdzie tylko się pojawi.
Jak tylko nowe C-HR pojawi się na naszych drogach mam nadzieję, że uda mi się ją przetestować i podzielić z Wami swoją opinią, a tymczasem zapraszam do odwiedzania salonów Toyoty ponieważ roadshow „Ikony Toyoty” trwa jeszcze do końca listopada tego roku. Szczegóły znajdziecie tutaj.
Więcej zdjęć z premiery nowej Toyoty C-HR i pozostałych trzech ikon Toyoty w salonie Toyota Centrum Wrocław znajdziecie na Facebooku.