piątek, 29 września 2023

Premiera: Lexus LM w Lexus Wrocław

Ofensywa Lexusa trwa w najlepsze

Lexus konsekwentnie poszerza swoje portfolio. Wszystko zaczęło się od zapowiedzi sprzed 1,5 roku, kiedy to wraz z premierą elektrycznego RZ-a pokazano trzy inne, w domyśle również elektryczne modele: dużego SUV-a, sportowego sedana, być może dostępnego również w wersji shooting brake (czyżby powrót IS-a?) i superauto, które automatycznie zostało określone spadkobiercą kultowego LFA.

Zaledwie dwa miesiące temu odbyło się tournée po polskich salonach Lexusa poświęcone zupełnie nowemu, kompaktowemu crossoverowi LBX (o czym możecie przeczytać tutaj), w podobnym czasie za oceanem pokazano duże SUV-y TX i GX (kto wie, może któryś z nich trafi również do Europy), a jeszcze na zakończenie lata, Lexus zaserwował nam kolejne nowe „danie” pod postacią pierwszego vana tej marki, modelu LM. Jeśli komuś wciąż mało, to jeszcze tej jesieni na targach w Tokio zostanie zaprezentowany prototyp zapowiadający nową linię elektrycznych modeli Lexusa. Czekam z niecierpliwością.

Miałem okazję poznać nowego LM-a podczas jego statycznej prezentacji w salonie Lexus Wrocław i właśnie w czasie gdy dziennikarze w Krakowie i jego okolicach odbywają pierwsze jazdy próbne tymi autami, chciałbym się podzielić swoimi spostrzeżeniami i opisać nieco to bardzo ciekawe auto.

Lexus LM nie jest zwykłym vanem (bo przedrostek mini jest tutaj jakby nie na miejscu), ale wpisuje się w nową niszę luksusowych transporterów osobistych. Zresztą sama jego nazwa LM to skrót od Luxury Mover. LM to również czwarty model Lexusa przygotowany w ramach koncepcji „New Chapter”, według której powstały najnowsze generacje NX-a, RX-a oraz zupełnie nowy elektryczny RZ.


Jeśli chodzi o wygląd, to z daleka rozpoznamy, że LM to prawdziwy Lexus. Mimo iż jest on mocno spokrewniony konstrukcyjnie z dobrze znaną w Japonii Toyotą Alphard, to Lexusowi udała się sztuka nadania autu indywidualnego charakteru, przez co tak naprawdę tylko osoba dobrze rozeznana w temacie (jak ja na przykład) jest w stanie powiązać te dwa auta ze sobą. Drugą ciekawostką może być fakt, że auto, które widzicie na zdjęciach jest tak naprawdę już drugą generacją tego modelu. Pierwszy LM był oferowana od 2020 roku i dostępny tylko w Chinach i kilku innych krajach azjatyckich, o dziwo z wyłączeniem rodzimej Japonii.

Spotkałem się ze stwierdzeniem, że na zdjęciach, bez perspektywy porównawczej, LM wygląda niczym japoński kei car, czyli zminiaturyzowane auto przygotowane specjalnie na „ciasny” japoński rynek. Nic bardziej mylnego ponieważ Lexus LM ma długość 5130 mm, szerokość 1890 mm (bez lusterek), wysokość 1945 mm (zmieści się do garażu podziemnego) i rozstaw osi wynoszący równe 3000 mm. Spory, prawda? Nawet 19-calowe koła z oponami 225/55 wyglądają nazwijmy to "dyskretnie" przy ogólnych gabarytach samochodu.


Zapytacie, kto może być zainteresowany Lexusem będącym pięciometrowym vanem? Chociażby hotele i lotniska, gdzie sprawdzi się on idealnie jako luksusowy shuttle bus. Właściciele firm oferujący transport VIP-ów (VIP taxi) również mogą być zainteresowani posiadaniem takiego auta w swoim parku maszyn. Gwiazdy muzyki również lubią być dowożone na scenę w komfortowych warunkach. Wbrew pozorom zastosowań jest naprawdę wiele. Z pewnością pomoże w tym fakt, że Lexusa LM możemy mieć zarówno w wersji siedmioosobowej, jak i w formie czteroosobowej salonki. Ale może wszystko po kolei.


Więcej za mniej

Tak, to nie pomyłka. Tańsza, choć nie tania jest wersja 7-osobowa, zaś ta droższej pomieści „tylko” cztery osoby wraz z kierowcą. Spokojnie, jak się przekonacie to nie jest żadna wersja brygadowa, a pełnoprawna salonka na kołach. Oba warianty Lexusa LM dostępne są tylko i wyłącznie w odmianie 350h AWD, czyli z napędem na obie osie.

Zacznijmy więc od „rodzinnej” odmiany, w której z przodu mamy dwa standardowe fotele, w drugim rzędzie dwa lotnicze super-fotele, a z tyłu dzieloną w połowie i składaną na boki trzyosobową kanapę.


O ile przednie siedzenia są w pełni elektryczne (podgrzewanie i wentylowane również), o tyle te w środkowym rzędzie dopiero pokazują, czym jest luksus w aucie. Mają one możliwość rozłożenia do pozycji półleżącej, mają wysuwaną podpórką pod łydki, wbudowaną funkcję masażu, rozkładany stoliczek schowany w podłokietniku tuż obok zamykanego cupholdera, czy też gniazdo mocy USB, oczywiście oddzielne dla każdego z pasażerów. Do sterowania funkcjami dostępnymi dla podróżujących na tych fotelach służą dwa oddzielne piloty przypominające swą formą smartfona, dokowane w wyprofilowanych uchwytach stanowiących przedłużenie środkowych podłokietników. Nie muszę chyba wspominać, że boczne drzwi przesuwne są sterowane elektrycznie, podobnie jak rolety zasłaniające okna w przestrzeni pasażerskiej (te w trzecim rzędzie i oknie dachowym również). Do dyspozycji pasażerów jest gniazdo HDMI i 220V do 1500 W, które znajdziemy w konsoli środkowej oraz w przestrzeni bagażowej.


Trzeci rząd siedzeń jest rozwiązany w bardzo sprytny sposób. Otóż oparcie dzielonej kanapy możemy bardzo łatwo złożyć, a obie jej połówki podnieść do pionu, tuż przy bocznych ścianach nadwozia i w ten sposób zablokować. To wszystko możemy zrobić w zasadzie przy użyciu jednej ręki. Bagażnik wersji siedmioosobowej ma objętość 110 litrów przy dostępnych wszystkich siedmiu miejscach i aż 1191 litrów przy usunięciu tylnej kanapy.


Napisałem, że wersja 7-osobowa to więcej za mniej ponieważ jest to tańsza odmiana Lexusa LM. W Polsce możemy ją kupić jedynie w standardzie Prestige i w chwili debiutu wyceniona została na 599 900 PLN.

Tu się dopiero zaczyna luksus

Salonka, bo takim określeniem nazwałem wersję czteroosobową LM-a to jeszcze większy luksus, zwłaszcza dla pasażerów siedzących z tyłu. O ile kabina kierowcy niewiele odbiega od tańszej odmiany 7-osobowej, o tyle za przednimi fotelami mamy... przegrodę znaną chociażby z naprawdę luksusowych, często przedłużanych limuzyn.



W przegrodzie tej zainstalowano elektrycznie opuszczane okno z elektrochromatyczną powłoką, która za naciśnięciem przycisku zmienia jego przejrzystość z pełnej na całkowicie matową. Oczywiście tutaj również możemy sterować wszystkimi funkcjami zdalnie, siedząc wygodnie w jednym z dwóch foteli wyjętych prosto z pierwszej klasy którejś z renomowanych linii lotniczych.


Wracając do wspomnianej przegrody, to zabudowano w niej również głośniki, lodówkę na szampana lub inne trunki, odchylane schowki (na buty), uchwyty na parasolki z ociekaczami, czy w końcu ogromny 48-calowy ekran z gniazdem HDMI zamontowany tuż pod oknem łączącym nas z przedziałem kierowcy i zasiadającego obok niego naszego osobistego konsjerża. Ekran ten możemy podzielić na pół więc każdy z dwojga pasażerów może z niego korzystać wedle swego uznania.



Jeśli to nadal Wam nie zaimponowało, to dodam jeszcze, że Lexus LM jest chyba jedynym znanym mi autem, które wyposażono w elektrycznie opuszczane okna w elektrycznie przesuwanych drzwiach bocznych. Przy tym wszystkim komplet gniazd USB i indukcyjne ładowarki ukryte w dodatkowych schowkach w ścianach bocznych nie robią już zbytnio wielkiego wrażenia. Po prostu w czteroosobowym LM-ie gdzie się nie obejrzysz, tam zaskakuje cię jakieś nowe, czasem ukryte rozwiązanie podnoszące komfort podróżowania i o to właśnie w idei tego auta Lexusowi chodziło.


Aha, za indywidualnymi fotelami drugiego, tym razem ostatniego rzędu spokojnie zmieszczą się walizki naszego VIP-a. 752 litry wystarczą zarówno na bagaż podręczny, jak i ten rejestrowany.

Czteroosobowa odmiana Lexusa LM oferowana jest tylko i wyłącznie w topowym poziomie wyposażenia, który w Lexusie tradycyjnie nosi nazwę Omotenashi i kosztuje 729 900 PLN. Gwarancja na auto obejmuje okres 3 lat lub 100 000 km przebiegu z opcją przedłużenia do lat 10 lub 185 000 km przebiegu. Na napęd hybrydowy Lexus daje 5 lat gwarancji i również 100 000 km przebiegu, a na sam akumulator napędu hybrydowego gwarancję możemy przedłużyć do lat 10. Do tego powłoka lakiernicza ma 3-letni okres gwarancji, a odporność blach na perforację do lat 12, bez ograniczeń co do przebiegu.

Lexus LM w obu odmianach dostępny jest w czterech dystyngowanych kolorach, z których moim zdaniem najciekawszy jest Sonic Agate, który w zależności od padającego na auto światła mieni się od ciemnej wiśni, przez fiolet, aż po odcienie bliskie czerni. Wiem o czym mówię, bo właśnie jeden z trzech dostępnych tego dnia egzemplarzy LM-a pomalowano właśnie na ten kolor. Jeśli chodzi o tapicerkę skórzanych foteli, to w obu wersjach mamy do dyspozycji czerń lub piaskową biel.


Co napędza nowego LM-a?

Pod maską znajdziemy 2,5-litrowy, czterocylindrowy silnik o mocy 250 KM i maksymalnym momencie obrotowym 239 Nm. Napęd na wszystkie cztery koła przekazuje bezstopniowa skrzynia E-CVT, której konstrukcja opiera się na przekładni planetarnej. Prędkość maksymalna Lexusa LM to 190 km/h, a czas rozpędzania od 0 do 100 km/h zajmuje 8,7 sekundy.

Według danych Lexusa, nowy LM powinien zadowolić się 7,4 litrami benzyny na 100 kilometrów. Dlatego też zastosowano w nim względnie mały zbiornik paliwa o pojemności 60 litrów, który w teorii powinien nam dać zasięg do 800 kilometrów na jednym tankowaniu.

Czy Lexus równa się sukces?

W ostatnim czasie pojawiam się nieco częściej we wrocławskim salonie Lexusa i muszę przyznać, że auta te cieszą się naprawdę sporą popularnością. Czy będzie to dotyczyć również nowego LM-a czas pokaże. Moim zdaniem auto to znajdzie swoje miejsce na rynku. Z pewnością przychylnie spojrzą na niego ci, dla których Maybach lub Rolls Royce są zbyt ostentacyjne, a Klasa V czy chociażby elektryczny Maxus Mifa 9 mają zbyt mało prestiżu (chociaż w tym drugim wypadku trudno mówić o jakimkolwiek prestiżu, nawet jeśli cena tego auta to połowa ceny LM-a).

Gdzieś czytałem, że Lexus Polska żywi nadzieję, że 40% volumenu sprzedaży LM-a stanowić będzie bardziej luksusowa odmiana 4-osobowa i przy założeniu rocznej sprzedaży na poziomie kilkudziesięciu, no może trochę ponad stu egzemplarzy sądzę, że jest to jak najbardziej możliwe do osiągnięcia. Na pewno auto to ubarwi ulice naszych miast i będzie kolejnym, za którym ludzie będą się obracać. Szczególnie gdy przemknie koło nich bezszelestnie, korzystając ze swojego napędu hybrydowego.

Więcej zdjęć z premiery nowego Lexusa LM w salonie Lexus Wrocław znajdziecie na Facebooku.

czwartek, 21 września 2023

Nr 83: 2022 Toyota bZ4X AWD Prestige

Trudno w to uwierzyć, ale minął już rok od cyklu eventów Beyond Zero Roadshow. To właśnie podczas tych prezentacji mogliśmy podziwiać premierowo Toyotę Corollę Cross z hybrydą piątej generacji, RAV4 w hybrydzie typu plug-in, wodorowe Mirai i pierwsze auto Toyoty opracowane od początku do końca zgodnie z filozofią „beyond zero”, czyli w pełni elektryczną Toyotę bZ4X. Nie ukrywam, że od początku byłem bardzo ciekaw tego auta i niedawno moja ciekawość została w końcu zaspokojona. Dzięki Toyota Centrum z Wrocławia mogłem spędzić z tym autem trochę czasu i poznać je lepiej z każdej strony.

1. Czym jest?

bZ4X zbudowane jest na platformie modułowej dedykowanej dla aut elektrycznych, która nosi nazwę eTNGA. Toyota ma „rodzeństwo” w postaci bliźniaczego Subaru Solterra i nazwijmy to "przyrodniego brata" - Lexusa RZ, którego test możecie przeczytać tutaj. Sama nazwa bZ pochodzi od hasła „beyond zero”, a 4X możemy rozszyfrować jako napęd na cztery koła, albo też rozmiar pojazdu (4 w skali rosnącej) i jego typ nadwozia (X jak crossover). Swego czasu Toyota zapowiedziała, że bZ będzie całą linią zero-emisyjnych pojazdów, dostępnych w każdym segmencie i typie nadwozia, a „czwórka” jest właśnie pierwszym z nich.



Wielkością nadwozia „be-zetka”, jak zwykłem ją nazywać, odpowiada dobrze wszystkim znanej Toyocie RAV4, której ustępuje bodajże tylko wysokością. Mimo iż na zdjęciach na takie nie wygląda, bZ4X jest całkiem sporym samochodem i z powodzeniem może pełnić funkcję auta rodzinnego. Poniekąd jest również spadkobiercą elektrycznej RAV4-ki, która z przerwami była oferowana w słonecznej Kalifornii na przełomie wieków i w drugiej dekadzie XXI wieku, o czym zapewne część z Was mogła nie mieć pojęcia.

Elektryczne bZ4X produkowane jest w Japonii i w Chinach, co wynika między innymi w tamtejszych wymagań prawnych. Jeśli chodzi o japońską lokalizację, to „be-zetki” zjeżdżają z linii produkcyjnej w fabryce Motomachi Plant w mieście Toyota, w prefekturze Aichi. Tak, nie mylicie się, kwatera główna i najstarsze fabryki Toyota Motor Corporation (Motomachi operuje od 1959 roku) ulokowane są w ponad 400-tysięcznym Toyota City na wyspie Honsiu.



2. Jak wygląda?

W stylistyce bZ4X odnajdziemy odniesienia zarówno do innych modeli Toyoty, jak i Lexusa, co widać moim zdaniem szczególnie w tylnej partii nadwozia. Myślę, że dzięki temu z jednej strony możemy łatwo zidentyfikować "be-zetkę" jako Toyotę, a z drugiej nie da się jej pomylić z żadnym innym modelem tego producenta. Nowy przód z lampami przypominającymi zmrużone oczy bohatera japońskiej kreskówki odnajdziemy również w kolejnych nowościach od Toyoty, które zostały zaprezentowane w ostatnim czasie. Mam tu na myśli kapitalnie wystylizowanego Priusa piątej już generacji (to niesamowite, ale w ubiegłym roku Prius skończył 25 lat!), drugie wcielenie C-HR, które wkrótce zacznie trafiać do klientów, czy w końcu niedostępną u nas Toyotę Crown w wersji sedan i crossover. Oczywiście wygląd to rzecz gustu, ale mnie osobiście Toyota bZ4X po prostu się podoba. Jej sylwetka jest dynamiczna i jednocześnie względnie surowa i nazwijmy to „technologiczna”, żeby nie powiedzieć cyberpunkowa. W srebrnym lub grafitowym kolorze nadwozia wrażenie to jest dodatkowo potęgowane i moim zdaniem te dwa kolory szczególnie pasują do charakteru bZ4X.



Jeśli chodzi o barwy nadwozia, to do wyboru mamy sześć kolorów jednorodnego malowania, z których 5 możemy mieć z czarnym dachem (pięć bo czarny z czarnym nie liczy się podwójnie). Kolor prezentowanego egzemplarza to Precious Metal i jest on dodatkowo płatny, ale kosztuje w miarę rozsądne 4400 PLN.

Gwoli ścisłości dodam, że wymiary nadwozia pokazują, jakiej wielkości jest w rzeczywistości „be-zetka”. Jej długość wynosi około 4,7 m, szerokość 1,86 m, wysokość 1,65 m, a rozstaw osi to 2,85 m (to tyle ile ma Land Cruiser 200).


Koła w podstawowym wariancie wyposażenia Comfort i średnim Prestige mają średnicę 18 cali, a opony rozmiar 235/60 (Yokohama Advan w testowanym egzemplarzu). W topowym Executive mamy już 20 cali z oponami 235/50.

3. Jakie ma wnętrze?

Ze względu na charakter crossovera i wyżej położoną podłogę pod którą zabudowano baterię zasilającą napęd auta, bardzo wygodnie wsiadało mi się i wysiadało z Toyoty bZ4X. Przypomina to zajmowania miejsca w komfortowym pojeździe, a nie "wsuwania się" w klasyczną kabinę sedana, kombi, czy liftbacka. Otwierając drzwi do „be-zetki” od razu rzuca nam się w oczy położenie wyświetlacza pełniącego funkcję zegarów, który cofnięto maksymalnie ku przedniej szybie. Dopiero po zajęciu miejsca za kierownicą i wyregulowaniu swojej pozycji zdajemy sobie sprawę, że ten 7-calowy ekran umieszczono dokładnie na wysokości naszego wzroku. Spoglądamy na niego ponad wieńcem kierownicy, który wcale nie stracił przez to swoich klasycznych kształtów i rozmiarów, a dzięki takiemu umieszczeniu wskaźników head-up-display stracił rację bytu. Interesujące jest to, że nie zdarzyło mi się ani razu, żeby wskazania tego wyświetlacza w jakikolwiek sposób były nieczytelne. Bez względu na pozycję wrześniowego słońca, za każdym razem informacje były przekazywane w sposób czytelny, a żadne refleksy świetlne nie utrudniały ich odbioru. To fascynujące jak rozwinęła się technologia wyświetlaczy, które od jakiegoś czasu są nie tylko tańsze, ale również o wiele bardziej funkcjonalne i czytelniejsze od klasycznych zegarów.


W konsoli środkowej bZ4X znajduje się drugi, symetrycznie osadzony 12,3-calowy ekran dotykowy z interfejsem Smart Connect znanym chociażby ze wspomnianego Lexusa RZ (chociaż w Toyocie mamy ograniczoną ilość dostępnych funkcji). O ile w eRZecie jest opcja zwiększenia rozmiaru tego ekranu do 14 cali poprzez ukrycie niektórych funkcji sterowanych dotykowo, o tyle w bZ4X musimy „zadowolić” się blisko dwoma calami mniej, ale nie oszukujmy się, ponad 12 cali wyświetlacza to naprawdę dużo.

Fotele w wersji Prestige częściowo pokryte są skórą syntetyczną. Pełną skórę (nadal syntetyczną) znajdziemy w topowym Executive, zaś podstawowy Comfort oferuje nam w pełni materiałowe obicie foteli i tylnej kanapy. Same fotele są bardzo wygodne, oba przednie są podgrzewane, a ten kierowcy regulowany elektrycznie, włącznie z podparciem odcinka lędźwiowego. Niestety pamięć ustawień dostępna jest dopiero w najwyższym poziomie wyposażenia.



Do ogrzewania, schładzania i osuszania wnętrza służy w bZ4X pompa ciepła z promiennikami ciepła. Według informacji Toyoty rozwiązanie takie pozwala trzykrotnie ograniczyć zużycie energii względem klasycznej nagrzewnicy, a jak wiadomo w autach elektrycznych każda kilowatogodzina ma znaczenie. W związku z tym faktem, przed pasażerem przedniego fotela nie znajdziemy klasycznego schowka na rękawiczki. Częściowo brak ten rekompensuje nam umieszczony w podłokietniku pojemny schowek z przesuwaną pokrywą, którą możemy zasłonić również cup-holdery (bardzo fajne rozwiązanie). Ponadto poniżej znajdziemy sporą półkę w konsoli środkowej, pomiędzy fotelami przednimi. Ciekawym rozwiązaniem wnętrza są elementy deski rozdzielczej pokryte materiałem (zapewne pochodzącym z recyklingu), co w moim odczuciu dodaje jej uroku i swoistego "domowego" charakteru.


W kokpicie elektrycznej Toyoty znajdziemy dużo elementów i powierzchni wykończonych połyskującą czernią fortepianową. Pod sporą klapką w konsoli centralnej, tuż przed wybierakiem trybu jazdy, znajdziemy ładowarkę indukcyjną do smartfonów. Ukryto tam również port USB starego typu, a gniazdo 12V i 2 wejścia USB typu C ulokowano nieco poniżej, tam gdzie znajduje się wspomniana już dolna półka wyłożona antypoślizgowym materiałem. Kolejne dwa gniazda USB-C znajdują się w konsoli przeznaczonej dla pasażerów tylnej kanapy. Każdy pasażer elektrycznej Toyoty może więc w tym samym czasie doładować sobie telefon lub inne elektroniczne urządzenie przenośne.


Bagażnik bZ4X ma objętość 452 litrów, jego pokrywa jest sterowana elektrycznie, a oparcie kanapy dzieli się i składa w proporcjach 60:40. Po podłogą bagażnika nie znajdziemy zapasowego koła, ale we wnęce podobnej do tej znanej mi z Lexusa RZ możemy schować gaśnicę, trójkąt i ładowarkę kompatybilną z domową siecią elektryczną. Muszę przyznać, że byłem miło zaskoczony wykończeniem tego schowka. Owszem, może nie jest to Lexus, ale jakość materiałów i montażu stoi na więcej niż przyzwoitym poziomie.



W testowanym egzemplarzu znalazły się dwa dodatkowo płatne pakiety. Pierwszy z nich to Protection wyceniony na 1 000 PLN, w skład którego wchodzą chlapacze, wykładzina bagażnika i wykonana z podobnego materiału osłona tylnej ściany oparcia kanapy. Drugi nosi nazwę Tech, kosztuje 3 000 PLN i zawiera w sobie kamery 360 stopni, monitorowanie martwego pola, asystenta wysiadania z pojazdu (bardzo fajna opcja, zwłaszcza gdy ma się większe dzieci), czy w końcu monitorowanie koncentracji kierowcy (ten mały dodatkowy podłużny "ekranik" na kolumnie kierownicy.


Co ciekawe, dzięki aplikacji MyT możemy sterować zdalnie otwieraniem auta, uruchamianiem świateł awaryjnych czy też wcześniejszym włączeniem klimatyzacji, którą możemy również odpalić z pilota sterowania centralnym zamkiem. Sprytne, nie powiem.

4. Jak jeździ?

Silnik Toyoty bZ4X, a w zasadzie dwa silniki o łącznej mocy 218 KM zabudowano przy każdej z osi realizując w ten sposób ideę napędu 4x4 XMODE. Toyotę bZ4X możemy mieć również w wersji z napędem na tylko jedną oś i wtedy zastosowano w niej jeden silnik, ale o niewiele mniejszej mocy, która wynosi 204 KM. Maksymalny moment obrotowy to odpowiednio 336 Nm w 4x4 i 265 Nm w 4x2. Testowana odmiana AWD przyspiesza do 100 km/h w niecałe 7 sekund (sprawdzone i potwierdzone).

W mojej ocenie kapitalną funkcją jest "one pedal drive", która działa bardzo skutecznie i praktycznie do pełnego zatrzymania auta. Używając jej możemy przemieszczać się praktycznie bez wykorzystania pedału hamulca, co z jednej strony ogranicza do minimum zużycie klocków hamulcowych, a z drugiej pozwala nam odzyskać energię traconą bezpowrotnie podczas normalnego hamowania.

Zabudowana w podłodze bZ4X litowo-jonowa bateria składa się z 96 ogniw o łącznej pojemności 71,4 kW brutto, czyli 64 kW netto. Według producenta zużycie energii wersji AWD (bi-motor) powinno mieścić się w zakresie 16-18 kWh/100 km, a teoretyczny zasięg to jakieś 415-460 km. Jak jest naprawdę? Napiszę Wam za chwilę.

Najpierw jednak kilka słów o sposobach ładowania bZ4X. Otóż ładować auto możemy prądem zmiennym AC przy użyciu złącza Type 2 o mocy do 11 kW lub prądem stałym DC poprzez złącze CCS2 o mocy do 150 kW (oba porty znajdują się pod tą samą klapką). Osobiście sprawdziłem ładowanie DC o realnej mocy w granicach 40-45 kW i w czasie 66 minut udało się podnieść poziom energii w baterii od 36% do 88%, co przełożyło się na dodatkowe 180 km zasięgu. Powyżej 85% szybkość ładowanie ewidentnie maleje, więcej bateria zabudowana w Toyocie nastawiona jest raczej na ładowanie w zakresie 20-80% swojej pojemności. Stąd też z deklarowanych 64 kWh netto w pełni użyteczne jest około 51 kWh, a co za tym idzie realny zasięg „be-zetki” spada do nieco ponad 300 km. Samochód możemy ładować również z domowego gniazdka za pomocą dostępnego w aucie kabla zasilającego 230V. Zajmie nam to jednak sporo czasu ponieważ jeśli w 1 godzinę takiego ładowania udało mi się zwiększyć zasięg auta o 15 km to jak łatwo policzyć, docelowe 300 km zasięgu dojdzie nam po ponad 20 godzin ładowania.

Jeśli chodzi o źródła pozyskiwania energii elektrycznej w bZ4X to jako ciekawostkę dodam, że w dostępnej w ubiegłym roku wersji Premiere Edition mieliśmy na dachu panele fotowoltaiczne, które w teorii pozwalały na przejechanie do 1800 km rocznie z wykorzystaniem tylko i wyłącznie energii słonecznej pozyskanej właśnie za ich pomocą.

Zużycie energii w elektrycznej Toyocie pozytywnie mnie zaskoczyło. Mimo iż jeździłem już wieloma elektrykami to nie jestem użytkownikiem tego typu auta na co dzień więc co najwyżej mogę nazywać siebie średnio doświadczonym kierowcą samochodów elektrycznych, które jak wiadomo wymagają konkretnych eko-zachowań, zwłaszcza jeśli chcemy zejść ze zużyciem energii do naprawdę rekordowych wartości.

Zatem ja, "elektryczny półamator" bez jakichkolwiek dodatkowych zabiegów byłem w stanie osiągnąć „be-zetką” zużycie energii elektrycznej na poziomie 15-16 kWh/100 km w ruchu miejskim i 16-17 kWh/100 km poza miastem, w tym również na jedno i dwupasmowych drogach wojewódzkich. Maksymalne odnotowane zużycie energii podczas mojego testu osiągnęło 24 kWh/100 km i miało to miejsce na 30-kilometrowym odcinku dwujezdniowej drogi ekspresowej, po której podróżowałem z prędkościami sięgającymi 120 km/h. Jedyne czego pilnowałem to użycie trybu Eco i wspomnianej wcześniej funkcji "one pedal drive" (oba uruchamiane przyciskami na konsoli środkowej). W niespełna 48 godzin pokonałem Toyotą bZ4X dystans przekraczający 300 km. Może i nie był to test długodystansowy, ale pozwolił mi wyrobić sobie zdanie o ekonomii elektrycznej Toyoty.

Jak jeździło mi się Toyotą bZ4X? Dobrze. Jest ona stabilna na każdej nawierzchni w czym pomagają szeroko rozstawione koła (przypomnę tylko, że przy nadwoziu odpowiadającym wymiarami RAV4 mamy tutaj rozstaw osi taki jak w Land Cruiserze 200) i względnie nisko położony środek ciężkości, za który odpowiadają baterie zabudowane w podłodze. Auto jest również bardzo dobrze wyważone i jednocześnie żwawe, nawet w trybie Eco.

5. Podsumowując:

Ceny Toyoty bZ4X z bieżącego rocznika startują obecnie (wrzesień 2023) od 246 900 PLN za podstawowy poziom wyposażenia nazwany Comfort, który dostępny jest tylko z napędem 4x2. Przynajmniej 257 900 PLN kosztuje Prestige z napędem na jedną oś lub 271 900 PLN z napędem 4x4 (takiego egzemplarz właśnie Wam dzisiaj prezentuję). Od 284 900 PLN zaczynają się ceny odmiany Executive 4x2, a od 298 900 PLN Executive AWD. Testowana specyfikacja z dodatkowo płatnym kolorem i pakietami Protection i Tech kosztuje 280 300 PLN. Co ciekawe dostępne są jeszcze egzemplarze Executive 4x2 z 2022 roku, które kosztują po sporym rabacie 232 900 PLN, a z maksymalną dopłatą w ramach programu "mój elektryk" i kartą dużej rodziny cena takiego auta zbliża się do 200 000 PLN (a dokładnie wynosi ona 205 900 PLN). To już wydaje się być naprawdę ciekawą ofertą, zwłaszcza za w pełni elektryczne auto zbliżone rozmiarami do RAV4. Gwarancja na „be-zetkę” obejmuje okres 3 lat lub 100 000 km przebiegu, a na jej baterię 8 lat lub do 160 000 km przebiegu.

Toyota bZ4X zaskoczyła mnie w bardzo pozytywny sposób. Może po wcześniejszym poznaniu równie ciekawego Lexusa RZ 450e miałem nieco zawyżone oczekiwania względem Toyoty. Muszę jednak przyznać, że mimo to auto w żaden sposób mnie nie rozczarowało. Jeśli weźmiemy pod uwagę ograniczenia jakie nakłada ono na swojego użytkownika dostajemy całkiem fajne auto, które z jednej strony da nam satysfakcję z jazdy, a z drugiej pozwoli być eko w dwóch znaczeniach tego słowa: ekologicznym i ekonomicznym. Mnie bez wątpienia „be-zetka” kupiła i gdybym miał luźne ćwierć miliona, to mocno bym się zastanawiał, czy nie kupić za nie właśnie tego elektryka.

Za możliwość bliższego poznania auta dziękuję Toyota Centrum z Wrocławia, autoryzowanemu dealerowi marki Toyota. Więcej zdjęć bZ4X znajdziecie na Facebooku i Instagramie, a filmową prezentację na YouTube.