poniedziałek, 23 czerwca 2025

Miejsca: Hiszpania (nie tylko) zza kierownicy

Nie lubię wakacji zaplanowanych od A do Z przez biuro podróży, które najczęściej sprowadza się do siedzenia przez tydzień na resortowym basenie i sączenia rozwodnionych drinków z oferty „all inclusive”. Dlatego też, jak co roku zresztą, również tegoroczne letnie wojaże zaplanowaliśmy całkowicie sami. Wybór padł na Hiszpanię, a konkretnie Costa del Sol, czyli wybrzeże Morza Śródziemnego.

Na miejsce dotarliśmy samolotem (3000 kilometrów), a ponieważ kilka z atrakcji, które chcieliśmy zobaczyć znajdowało się w sporej odległości od naszej bazy noclegowej, którą została Malaga, potrzebowaliśmy wynająć na krótki okres samochód, ale o tym napiszę więcej w dalszej części tego materiału. To właśnie obserwacje poczynione za kierownicą dychawicznej Skody skłoniły mnie do przygotowania tego tekstu, niejako podsumowującego motoryzacyjne zachowania, preferencje i przywary jednego z najbardziej temperamentnych narodów Europy.

Zapinamy pasy? Jeszcze nie, zaczniemy bowiem od pieszych bo w początkowej fazie naszego pobytu, po porannych bocadillos (kanapeczki z chorizo i czym tylko chcecie), to właśnie na piechotę poznawaliśmy uroki i zakamarki przepięknej Malagi.

Już pierwszego dnia dało się zauważyć, że w Hiszpańskich metropoliach (Malaga to szóste co do wielkości miasto tego kraju, które wraz z peryferiami zamieszkuje około miliona ludzi) piesi są traktowani z należytym im szacunkiem. Pieszy zawsze ma pierwszeństwo, przynajmniej tam gdzie nie ma sygnalizacji świetlnej, a ustępują im nie tylko auta, ale i bardzo popularne w Hiszpanii skutery, czy w nawet rowery i hulajnogi, co ma również miejsce na przecięciu chodnika z drogą dla rowerów.

Co więcej, w ciasnych uliczkach starego miasta, kierowcy skuterów i hulajnóg często ustępują pierwszeństwa także autom, którym naprawdę trudno jest poruszać się w gęstej zabudowie. Większość uliczek jest jednokierunkowa z rzędem skuterów lub aut zaparkowanych przy jednym z krawężników. Najczęściej parkowanie dopuszczalne jest tylko przy jednej stronie jezdni (broń boże na chodniku), a o dostępności wybranych miejsc decyduje kolor linii namalowanej na jezdni lub krawężniku, ale o tym jeszcze nie teraz.

Wracając jeszcze do przejść z sygnalizacją świetlną to zauważyłem, że długość cyklu zielonego dla pieszych jest dostosowana do czasu potrzebnego na ich przejście z jednej strony na drugą. Zielone dla samochodów trwa dłużej, a w tym czasie piesi kumulują się przy przejściach, żeby po minucie, półtora przejść je całą grupą, co zajmuje przeciętnie 20- 30 sekund. Lokalni mieszkańcy zaczynają wchodzić na pasy już na chwilę przed zmianą światła na zielone, upewniwszy się wcześniej, że samochody stoją już na swoim czerwonym. Nikt ich za to nie ściga, a policja patrolując ulice i chodniki (tak, wjeżdżają autami i motocyklami również na deptaki) często używa swoich niebieskich sygnalizatorów włączonych w tryb ciągłego świecenia, co zapewnia im odpowiednią identyfikację już z daleka i działa prewencyjnie, czyli tak jak być powinno.

Jeśli chodzi o niezwykle popularne również u nas elektryczne hulajnogi, to w Hiszpańskich miastach można się nimi poruszać po drogach na takiej samej zasadzie jak rowerem bądź skuterem. Praktycznie każda hulajnoga poruszająca się po jezdni posiadała światło z przodu i tyłu, a jej właściciel miał na głowie kask. Muszę przyznać, że zarówno hulajnogi, skutery jak i motocykle często poruszają się z prędkościami przekraczającymi dopuszczalne ograniczenia, ale o dziwo nic złego się nie dzieje. Nikt ich nie wyłapuje i nie ma wypadków. Wręcz powiem, że w ciągu całego tygodnia widziałem tylko jedną stłuczkę polegającą na najechaniu w korku autem na tył poprzedzającego auta. Nic więcej.

Spacerując po centrach w zasadzie kilku hiszpańskich miast i miasteczek dostrzegłem dużą ilość bardzo ładnych graffiti. Można odnieść wrażenie, że niektórzy właściciele wręcz szczycą się z posiadania takich rysunków na roletach zasłaniających w okresie nocnym ich interesy lub na bramach prowadzących wprost do zbiorczego garażu pod budynkiem. Nieco smutniejszym widokiem jest spora ilość opuszczonych kamienic, zwłaszcza w tych mniej uczęszczanych uliczkach. Największe wrażenie zrobiła na mnie przeogromna zabytkowa poczta w Maladze, która „zapakowana” czeka na lepsze czasy. Chociaż nie wiadomo, czy dla klasycznej poczty one jeszcze kiedykolwiek nadejdą.

Czy na ulicach hiszpańskich miast jest czysto? Owszem, ale to zasługa sprawnie działających służb oczyszczania, które każdego ranka zbierają porozrzucane papierki i inne odpadki oraz zmywają ulice z większych nieczystości. Nie do końca wynika to z charakteru mieszkańców i turystów ponieważ zauważyłem stosunkowo małą ilość koszy na tak zwaną drobnicę. Za to kolorowe kontenery do segregacji znajdziemy praktycznie za każdym rogiem. Kolory odpowiadają tym u nas, więc z pozbyciem się różnego rodzaju śmieci nie powinniśmy mieć najmniejszego problemu. No chyba, że nie znajdziemy czarnego kontenera na odpady zmieszane. Wtedy musimy zwrócić uwagę na srebrne zsypy wystające z powierzchni chodnika, kryjące pod sobą duży kontener wyciągany o świcie przez ciężarówkę z odpowiednim podnośnikiem. Nie spotkałem się z tym, żeby którykolwiek ze wspomnianych pojemników był zamknięty, a na koniec dnia swoje odpady upychają w nich również lokalni restauratorzy i osoby prowadzące swoje małe biznesy.

Skoro wspomniałem o kolorach, to wróćmy może do kwestii parkowania. W większych miastach miejsc parkingowych jest jak na lekarstwo i często nie wystarcza ich nawet dla mieszkańców. Przy odrobinie szczęścia można znaleźć wolne miejsce, ale czasem to od naszej dobrej karty zależeć będzie, czy na kręcenie się po uliczkach wokoło stracimy kilka, kilkanaście, czy może nawet kilkadziesiąt minut. Mniej cierpliwi skorzystać mogą z szerokiej oferty płatnych parkingów (głównie podziemnych), ale cena za taki postój waha się od 1 do 3 Euro za godzinę, a jedno „nocowanie” auta to koszt rzędu 20-25 Euro. Sporo.

Parkując przy krawężniku mamy to, a raczej możemy mieć to za darmo. Bardzo ważna rada - zwracajcie uwagę na kolory krawężników i / lub linii biegnących wzdłuż tych miejsc parkingowych, bo to one mówią o możliwościach parkowania w tych miejscach. Linie białe - parkujemy za darmo ile chcemy. Linie żółte - nie parkujemy, bo tu jest zakaz i zapewne nas odholują. Linie niebieskie - parkowanie krótkoterminowe, w znacznej mierze dodatkowo płatne w określonych godzinach (parkometry lub aplikacja). Może się okazać, że dokupienie czasu parkowania po przekroczeniu limitu nie będzie możliwe dla danego auta. Ba, spotkałem się nawet z sytuacją, że przestawienie auta ulicę dalej również nic nie dało i inny parkomat nie pozwalał na zarejestrowanie parkowania auta, które stało do niedawna w niedalekiej odległości. No i w końcu linie zielone - miejsca zarezerwowane tylko dla lokalnych mieszkańców. Uwaga: turyści, nawet jeśli muszą być zameldowani na te kilka dni (tak działa prawo wynajmu apartamentów w Hiszpanii), raczej nie będą tutaj traktowani jako mieszkańcy, zwłaszcza jeśli użytkują auto z wypożyczalni.

Żółte linie znajdziemy również w postaci kratki namalowanej na środku skrzyżowania, która w ten jakże prosty sposób pokazuje, gdzie nie powinniśmy się zatrzymywać jeśli nie chcemy przyblokować ruchu, które występują głównie w godzinach szczytu. Wiem, że nie jest to hiszpański pomysł i rozwiązanie takie możemy spotkać również w innych krajach, ale nieśmiało pozwolę się zapytać, dlaczego nie stosujemy tego u siebie. Proste i skuteczne, prawda? No dlaczego? Ech...

Tym oto sposobem z pozycji pieszego przeszliśmy w końcu do bycia kierowcą, a trochę doświadczenia z hiszpańskich dróg zdobyłem za kierownicą dychawicznej Skody Fabii 1,0 TSI 95 KM, którą pokonałem dobre kilkaset kilometrów. Można by powiedzieć, że wyjechałem jej pełen bak.

Wyjąca niczym wilk w czasie pełni Skoda Fabia pochodziła z polskiej wypożyczalni operującej w tym rejonie Hiszpanii i stąd zapewne jej swojskie, śląskie numery rejestracyjne. Ośmioletnie auto miało niespełna 110 000 km przebiegu i... powinno czym prędzej trafić na serwis, a może i nawet zakończyć swoją przygodę w wypożyczalni. Swoją drogą ciekawi mnie, jak te auta przechodzą coroczne przeglądy, bo szczerze wątpiłem, żeby ktoś przewoził je raz do roku do Polski i z powrotem. Po zaciągnięciu języka okazało się, że w Hiszpanii można zrobić przegląd zagranicznego auta, ale o tym fakcie powinna nas informować naklejka umieszczona w widocznym miejscu. Niestety nie dostrzegłem takowej na naszej Fabii, a w dowodzie dumnie widniała pieczątka SKP. No nic, nie ważne. Ważne było to, że od prędkości około 100 km/h na kierownicy czułem w dziwne wibracje, a ręczny praktycznie nie istniał. Najważniejsze jednak, że klima działała, bo przy temperaturach sięgających 30°C podróżowanie Fabią przypominało by wyprawę wielbłądem przez pustynię.

To wszystko kosztowało nas 50 Euro za dobę, bez limitu kilometrów, bez kaucji i bez karty kredytowej. Pełne ubezpieczenie (patrząc po kondycji lokalnych aut bardzo przydatne w Hiszpanii) to dodatkowe 15 Euro za dobę. Może i nie są to najniższe stawki, ale brak dodatkowej blokady na koncie potrafi dobrze podziałać na podświadomość Polaka na wywczasie.

O ile słaby ręczny dał mi się we znaki w Setenil de las Bodegas, gdzie kręte i ciasne uliczki wiją się to raz pod górę, drugi raz w dół, o tyle drgania przy prędkościach >100 km/h były nawet do zniesienia ponieważ wybieraliśmy w znacznej mierze stare autostrady (z numeracją zaczynającą się od A). Z jednej strony ze względu na to, że są bezpłatne (płatne noszą oznaczenia AP), a z drugiej są to często drogi o dużych walorach krajoznawczych, gdzie najczęściej prędkość maksymalna jest ograniczona do 80 km/h. Takim właśnie odcinkiem autostrady A7 wybraliśmy się na Gibraltar i jest ona dobrym dowodem, że hiszpańskie drogi A, tylko z nazwy są autostradami ze względu na występujące na niech ronda i wjazdy bez pasów rozbiegowych (znak „stop” i gaz do dechy). A7 nadrabia za to pięknymi widokami ponieważ w znacznej mierze biegnie wzdłuż samego nadbrzeża Costa del Sol. Jeśli jednak ktoś się śpieszy, może wybrać nową, szybszą (max. 120 km/h) i biegnącą praktycznie równolegle, ale nieco głębiej w ląd, płatną autostradę AP7. Jak bardzo płatną? Z obliczeń wyszło mi, że każde 10 km to koszt jakichś 80 eurocentów.

No to teraz kilka zdań o tym, jak jeżdżą Hiszpanie. Dużo trąbią, to wiadomo, ale co ciekawe nie idzie za tym żadna inna forma agresji. Nie ma kłótni na drogach ani tym bardziej rękoczynów, do których coraz częściej dochodzi chociażby u nas. Na autostradzie większość kierujących jedzie wspomniane 80 km/h lub 110-120 km/h, a jeśli ktoś potrzebuje przemieszczać się nieco szybciej, wcale nie pogania wolniejszych długimi, nie siedzi im na zderzaku, ani nie spycha z lewego pasa. W sumie to tych jadących zdecydowanie szybciej nie widziałem zbyt wielu, a to pewnie dzięki stosunkowo gęstej cieci stacjonarnych fotoradarów. Wszystkie one były jednak zapowiadane wcześniej odpowiednimi tablicami. Znanego dobrze u nas „suszenia na tajniaka” nie stwierdzono.

W Andaluzji, a konkretnie niedaleko Rondy, gdzie główną atrakcją jest słynny kamienny most, znajduje się znany wśród fanów motoryzacji tor Ascari. Niestety ze względu na napięty grafik nie udało mi się tam zajrzeć (tym razem). Wiecie, że Ronda to był kiedyś taki SEAT, który tak naprawdę był lekko zmodyfikowanym Fiatem Ritmo. SEAT był kiedyś mocno związany z FIATem, na długo przed przejęciem go przez Volkswagena.

Drugą marką, znaną dobrze fanom rajdów maratonów jest Repsol. To nic innego jak hiszpański koncern paliwowy zarządzający między innymi swoją siecią stacji paliw. Na takiej właśnie stacji tankowałem Fabię przed zwrotem. Tu podobnie jak u nas, lokalizacja stacji wpływa znacząco na cenę paliwa na niej sprzedawanego. O ile na przedmieściach Malagi cena za litr 95. oscylowała w granicach 1,3 euro, o tyle niedaleko lotniska, wręcz w centrum strefy przechowywania aut przez różne wypożyczalnie, cena litra tego samego paliwa była o jakieś 20 eurocentów wyższa. Pozytywnie zaskoczyła mnie za to myjnia, gdzie za 1 euro mamy 130 sekund mycia, więc auto wielkości Fabii udało mi się opłukać z podstawowego brudu za mniej niż 2 euro.

No dobrze, a co oprócz SEATa i Skody można spotkać na hiszpańskich drogach? Oczywiście prócz narodowych marek mamy tutaj całą masę auta z Francji i Włoch (Stellantis rules). Zdecydowanie mniej mamy aut niemieckich, które są tu chyba traktowane jako poziom wyżej aut od południowoeuropejskiej produkcji. Najbardziej w oczy rzucały mi się czarne limuzyny Mercedesa i czarne vany V-klasy z niebieskimi rejestracjami. Te niebieskie rejestracje spotkać można również na Uberach i innych autach służących do przewozu osób, a ich celem jest wizualna identyfikacja samochodów, które robią to „na legalu”. Typowo korporacyjne taksówki to w głównej mierze hybrydowe modele Toyoty (RAV4 i Corolla Kombi) oraz Kia (Niro i Ceed również w kombi). Niestety ni napiszę Wam jak kształtują się ceny za taksówkę ponieważ transfer z lotniska mieliśmy w cenie apartamentu, a po mieście poruszaliśmy się bardzo dobrze zorganizowaną i stosunkowo tanią komunikacją miejską. Bo nie wiem czy wiecie, ale w Maladze jest nawet metro. Co prawda tylko dwie linie, ale są. Większość aut nosi ślady mniejszych lub większych obcierek parkingowych i tutaj naprawdę nikt nie zwraca na to uwagi. Ciasne parkowanie powoduje, że często dochodzi do kontaktu między autem parkującym, a już zaparkowanym i to nic nadzwyczajnego. Muszę przyznać, że takie podejście nawet mi się podoba.

Jeśli chodzi o auta elektryczne, to na ulicach hiszpańskich miast spotkać można ich stosunkowo niewiele, a na prowincji to już w ogóle. W sumie to nie rzuciły mi się jakoś szczególnie w oczy stacje ładowania, poza dużym parkingiem z wtyczkami w porcie, który energię czerpał z paneli słonecznych dających jednocześnie cień autom ładującym się pod nimi. Sprytne rozwiązanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, ile słonecznych dni w roku mamy na południu Hiszpanii Jeśli chodzi o elektryfikację, to w rezerwacie makaków na skale Gibraltar (jedyne miejsce w Europie, gdzie żyją małpy na wolności), część białych vanów wożących turystów ma już napęd stricte elektryczny, co jest bardzo rozsądnym rozwiązaniem biorąc pod uwagę charakter ich pracy. Gibraltar to terytorium zamorskie Wielkiej Brytanii, przyklejone do Hiszpanii. Udając się tam trzeba przekroczyć granicę i jak się okazało byliśmy jednymi z ostatnich, którzy musieli się wylegitymować, ale wystarczy pokazać swój dowód osobisty z widocznym zdjęciem. Mimo iż spotkamy tam typowe angielskie budki telefoniczne, płacić możemy tylko w funtach (euro nie przejdzie), a porządku pilnują typowo brytyjscy policjanci, to ruch drogowy odbywa się tak jak w pozostałej części Europy kontynentalnej, czyli po prawej stronie. Prawdziwe miasto kontrastów.

Na Gibraltarze znajduje się również jedyne lotnisko, którego pas startowy można przekroczyć na piechotę ponieważ jest to jedyna droga prowadząca do przejścia granicznego (pas startowy zaczyna i kończy się wodą). Przylatują tam raptem cztery samoloty na dzień (z Wielkiej Brytanii ponieważ na Gibraltarze nie ma podatków i niektóre rzeczy można kupić tam po prostu taniej) i do niedawna również ruch samochodowy odbywał się po płycie lotniska. Niedawno jednak przeniesiono go do tunelu biegnącego pod lotniskiem, dzięki czemu nie ma obawy o dodatkowe zanieczyszczenia, które mogłyby nanieść przypadkowe auta przekraczające w poprzek pas startowy, a ruch kołowy jest w tym miejscu naprawdę spory.

Osobiście cieszy mnie fakt, że w Hiszpanii wciąż widać niewiele aut z Chin. Zapamiętałem może ze dwa BYDy Dolphin i trzy, może cztery MG ZS. Widziałem też dwa Polestary, służące jako auta do przewozu osób (tez z niebieskimi tablicami) i pierwszy raz zobaczyłem na żywo małe Leapmotor T03. Tak, to jest auto, które miało powstawać w polskiej fabryce Stellantis. Muszę przyznać, że jego projektanci zapatrzyli się bardzo mocno na ostatnie Twingo / Smarta 4-door, a mimo to i tak druga para drzwi T03 wygląda jak jakaś kpina i ja z moim sporym mięśniem piwnym na pewno miałbym spore problemy z dostaniem się na tylną kanapę.

Na koniec napiszę Wam o jeszcze jednym chińczyku, który zerkał na nas każdego dnia z billboardu, czy może raczej plandeki osłaniającej rusztowanie na jednej z remontowanych kamienic. Otóż mały elektryczny BYD Dolphin Surf startuje w Hiszpanii cenowo z poziomu nieco powyżej 50 000 PLN. U nas jest to 80 000 PLN minus dopłaty. Owszem, z dopłatami również jesteśmy w stanie zbliżyć się do podobnego poziomu (już widzę tą wielodzietne rodziny kupujące małego chińskiego elektryka), ale chciałbym tu bardziej zwrócić uwagę na zależność cen względem potencjalnej siłę nabywczej przeciętnego obywatela E kontra PL. Mało tego, z reklam ulokowanych na elewacji salonu SEATa dowiedziałem się, że nową Ibizę można mieć w Hiszpanii już od 90 Euro za miesiąc, a gwarancja na auta tego producenta sięga tam 10 lat. No to co, jesteśmy dyma... wykorzystywani, czy może jednak nie?

Pozostawiam Was z tym pytaniem od następnego materiału.


W materiale tym wykorzystałem zdjęcia z moich dwóch pobytów w Hiszpanii. Możecie na nich znaleźć andaluzyjską Malagę i Setenil de las Bodegas, angielski Gibraltar oraz leżące w Kraju Basków Bilbao i San Sebastian.