niedziela, 10 maja 2020

Nr 4: 2013 Chevrolet Orlando 1,8 LT+

1. Czym jest?

Nie będę ukrywał, że swego czasu Chevrolet Orlando, bo o nim będzie dziś mowa, wzbudzał we mnie spore zainteresowanie. Niestety nie miałem wtedy jeszcze możliwości poznania tego auta bliżej. Dlatego też przypadkowa okazja wypróbowania go na dystansie bliskim 2000 kilometrów, która nadarzyła mi się jakiś czas temu, wywołała we mnie sporą radość.

2. Jak wygląda?

Standardowo wypada rozpocząć opis od nadwozia. O jego wyglądzie nie zamierzam się jednak rozpisywać, bo gusta są różne. Powiem tylko, że wygląda bardzo solidnie. Zapewne celowo projektanci chcieli nawiązać wyglądem Orlando do północnoamerykańskich „full-size trucks”, co w pewnym sensie im się nawet udało Już podczas manewrowania w wąskich uliczkach dało się zauważyć, że ta solidność w wyglądzie przekłada się niestety na gabaryty auta trudne do wyczucia przez kierującego. Tyczy się to zwłaszcza dosyć mocno wysuniętego przedniego zderzaka i ogromnych, aczkolwiek wąskich lusterek bocznych. Sam samochód nie jest przesadnie duży jeśli chodzi o powierzchnię zajmowaną na drodze czy parkingu, ale w czasie przeciskania się wśród gęsto zaparkowanych aut w centrum miasta miałem nieodparte wrażenie, że zaraz o coś przytrę.

3. Jakie ma wnętrze?

Orlando oferuje wnętrze gotowe pomieścić 7 pasażerów. Należy jednak pamiętać, że przy pełnej obsadzie bagażnik w zasadzie przestaje istnieć, a i chowane w podłogę tylne siedzenia ograniczają jego możliwości przewozowe nawet przy pięciu osobach na pokładzie. Z pełnym przekonaniem mogę jednak stwierdzić, że na wakacyjny wypad dla czworga (lub lepiej 2+2) miejsca tego powinno być wystarczająco. W temacie bagażnika chciałbym jeszcze napomknąć dwa słowa o klapie bagażnika, która zamykała się z dźwiękiem świadczącym o tym, że niedługo może ona odpaść całkowicie. Mała rzecz, a drażni uszy i pozostawia niesmak. Niestety jest to ogólna przypadłość aut typu kombi i minivan, które posiadają sporych rozmiarów klapę bagażnika. Jednakże warto byłoby nad tym popracować.

Za kierownicą Orlando od razu w oczy rzuciła mi się bardzo rozbudowana deska rozdzielcza, niestety wykonana w pełni z twardych i niezbyt przyjemnych w dotyku tworzyw sztucznych. Wygląd deski rozweselały nieco, modne ostatnio fortepianowe wstawki, na których widać było każdy odcisk palca, a same plastiki wyglądały na takie, które dosyć łatwo można zarysować. Dało się to zauważyć w egzemplarzu, który miałem okazję użytkować. Może był to efekt typowo pożyczanego żywota auta, ale mimo to, a może i przede wszystkim dlatego, tworzywa powinny być bardziej odporniejsze. Zza kierownicy na minus należy zaliczyć jeszcze mikroskopijny podłokietnik kierowcy, który jest tam chyba tylko po to, żeby denerwować swoim rozmiarem i obecnością, bo łokieć i tak będzie nam uciekał.

W aucie denerwowała mnie również skokowa regulacja pochylenia oparcia fotela. Nijak nie potrafiłem znaleźć swojego optymalnego kąta, zawsze czegoś brakowało, zwłaszcza iż nie należę do typów lubiących leżeć za kierownicą. Moim zdaniem płynne regulacje za pomocą pokrętła są zdecydowanie lepszym rozwiązaniem. Ponadto brakowało mi, lub nie potrafiłem znaleźć, regulacji kąta pochylenia kolumny kierowniczej. Skutkiem tego było to, że góra wieńca koła kierownicy skutecznie przesłaniała mi wskazania poziomu paliwa w zbiorniku i temperatury silnika.

Same zegary mają, przynajmniej jak dla mnie, miłe niebieskie podświetlenie i umieszczone są w tubach przywodzących na myśl zegary w Camaro. Tylko jak te zakamarki potem u licha doczyścić, pomyślałem sobie od razu. Podobnie również, tak jak to ma miejsce w typowo sportowych autach, po przekręceniu kluczyków wskazówki wszystkich zegarów wędrują automatycznie do swoich maksymalnych położeń, żeby po ułamku sekundy opaść do pozycji wyjściowych. Te od temperatury i paliwa również. Opadanie zwłaszcza tej ostatniej może nieco boleć, ale o tym później.

Wyposażenie wersji LT+ jest nawet wystarczające jak na dzisiejsze standardy. Cztery szyby boczne oraz lusterka sterowane elektrycznie z panelem umieszczonym tam, gdzie się go człowiek spodziewa, czyli w drzwiach kierowcy. Do tego wbudowana nawigacja z menu w języku polskim, a pod sprytnie zamaskowaną pokrywą schowka w konsoli środkowej wejście AUX, USB i czytnik kart pamięci. Niestety na karcie były zapisane mapy nawigacji, więc niejako wykluczało to możliwość stosowania czytnika kart w czasie jazdy z działającą nawigacją. Drugą irytującą mnie rzeczą była trudność z zamknięciem pokrywy schowka w momencie podłączenia zewnętrznego źródła za pomocą kabla USB. Z otwartą pokrywą można jechać, ale należy pamiętać, że na niej znajdują się przyciski sterowania radiem, czy nawigacją. To niestety kolejny wybór, przed którym kierowca musi nieoczekiwanie stanąć. Sądzę, że można było te rozwiązania nieco lepiej przemyśleć. Podobnie zresztą jak przycisk ESP, niefortunnie umieszczony z prawej strony konsoli środkowej. Pasażer może go niechcący wyłączyć „gmerając” w ustawieniach audio lub nawigacji. Samo audio nie wzbudziło zaś w nikim z podróżujących szczególnego zachwytu, ale z czystym sercem polecić można za to kamerę cofania.

Mała tylna szyba Orlando, w połączeniu z rozbudowanymi zagłówkami podniesionego drugiego rzędu siedzeń ogranicza widoczność do tyłu do minimum. Pomocna w tym wypadku staje się kamera cofania umieszczona w klapie bagażnika, nad wnęką na rejestrację. Dzięki niej, a w zasadzie dzięki wyraźnie poprowadzonej krawędzi tylnego zderzaka, kierujący bardzo dobrze wyczuje położenie tyłu auta podczas cofania. Niestety boczne czujniki zbyt wcześnie alarmują o przeszkodzie, przez co wjeżdżając tyłem w ciasne miejsca parkingowe podziemnych garaży lepiej zdać się na tradycyjną metodę „na lusterka”, a do obserwacji tyłu pojazdu pozostawić tylko i wyłącznie wspomnianą już kamerę. Wydaje mi się, że kamera cofania jest o wiele przyjaźniejsza w użyciu i mniej odrealniona od tej, którą miałem „przyjemność” używać swego czasu w Toyocie Auris.

Ostatnią rzeczą, która wzbudzała we mnie pewną wątpliwość była trwałość pokręteł sterujących niektórymi funkcjami. Owszem działały one bez zastrzeżeń, ale nie sprawiały wrażenia takich, które będą działać podobnie po kilku latach ostrego kręcenia.

4. Jak jeździ?

Silnik w Orlando jest, czasem go słychać, niestety często aż za bardzo. W aucie „drzemała” (dosłownie) 141-konna jednostka benzynowa o pojemności 1796 cm3 seryjnie (lub serwisowo) wzbogacona o instalację LPG firmy BRC. Ciekawi mnie tylko, gdzie te 141 koni się ukryło? Samochód z tym silnikiem i w miarę pełnym obciążeniem po prostu nie jedzie. Trzeba pamiętać, że masa własna Orlando to 1571 kg, a dopuszczalna to aż 2168 kg. Maksymalna prędkość autostradowa możliwa do realnego utrzymania to raptem 140 km/h. Owszem, dało się rozpędzić Orlando i do 180 (oczywiście w Niemczech, na odcinku autostrady bez ograniczenia prędkości), ale wtedy silnik wyje, pedał gazu jest wciśnięty do oporu, a obrotomierz pokazuje ponad 5 tysięcy obrotów na minutę. Warto nadmienić, że wyprzedzanie na autostradzie wymaga naprawdę zastanowienia i dalekosiężnego planowania swojego manewru, co niestety nie wróży dobrze bezpieczeństwu podróżowania i wpływa na szybsze męczenie się kierującego. Niestety samochód, który miałem okazję wypróbować był wyposażony w pięciobiegową skrzynię biegów i tego szóstego przełożenia niestety bardzo często brakowało.

Kolejnym minusem jest średnie spalanie, które w umiarkowanym ruchu autostradowym komputer pokładowy wskazywał na poziomie 15 – 16 litrów na sto kilometrów. Biorąc pod uwagę niezbyt obszerny zbiornik paliwa, trzeba się nastawić na tankowanie co 450 – 500 kilometrów. Zbliżając się zaś do rezerwy człowiek zaczynał szukać nerwowo najbliższej stacji i zastanawia się, na jak długo wystarczy mu to, co ma w baku. Podczas tankowania okazało się, że do zbiornika Orlando wejdzie raptem nieco ponad 50 litrów. Oczywiście jest jeszcze LPG ze zbiornikiem umieszczonym w koszu na koło zapasowe, ale ze względu na mizerną dynamikę samochodu napędzanego benzyną, LPG możemy zostawić co najwyżej do zastosowań miejskich. Wypróbowałem sposób przełączania zasilania na LPG za pomocą pokrętła sprawiającego wrażenie wyposażenia seryjnego, które jest wzbogacone o diody informujące o poziomie gazu w zbiorniku, ale to tyle w temacie LPG. Może i podczas przełączania nie było czuć szarpnięcia znanego ze starszych instalacji, ale miałem wrażenie, że samochód zawahał się w tym momencie na ułamek sekundy. Niestety nie tylko wskaźnik poziomu gazu ma stary, diodowy charakter, ale również wlew tego mniej szlachetnego paliwa umieszczono wycinając po prostu dziurę w zderzaku. Może skoro to instalacja „fabryczna” warto byłoby nieco ją ucywilizować umieszczając chociażby wlew pod wspólną klapką z wlewem na benzynę.

5. Podsumowując:

O Orlando mogę powiedzieć od razu i z pełnym przekonaniem, że nie jest to ani minivan, ani tym bardziej SUV. Wymiary zewnętrzne ten pojazd ma pokaźne, aczkolwiek przestrzeń w środku przemawia za tym, żeby uznać go za nieco podwyższone kombi z możliwością przewiezienia siedmiu osób. Z tym, że te dwie osoby z tyłu będą jechać tam za karę, a o bagażach możemy wtedy zapomnieć. Niestety w materiałach i jakości wykonania czuć, że ten Amerykanin urodził się na półwyspie koreańskim, chociaż i to w ostatnich latach powinno znacząco się poprawić.. Ciekawe jak wypadł by on na tle swojego rodzimego rywala, Kii Carens. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się to sprawdzić, o czym nie omieszkam wspomnieć. Niestety w moim przypadku czar Orlando prysł.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz