Dzień pierwszy: piątek, godzina 15:00
Zaparkowałem swoje auto na „zapleczu” punktu dealerskiego i udałem się w kierunku drzwi salonu, nad którymi prężył się napis „Volkswagen Samochody Dostawcze”. Po drodze minąłem trzech poznańskich braci: białego blaszaka, srebrnego przeszklonego „longa” i szarego klasyka. Z tego co się wcześniej dowiedziałem, miałem dostać wersję osobową, więc z tej trójki pozostało już tylko dwóch potencjalnych kandydatów do wspólnego spędzenia weekendu.
Weryfikacja mojej tożsamości i podpisanie protokołu odbioru poszło w miarę płynnie. W baku mamy 80% paliwa, a na liczniku jakieś 1100 kilometrów przebiegu. Idziemy więc na parking z demówkami i mijając „jamnika” zatrzymujemy się przy grafitowym Caddy z krótkim rozstawem osi. Szybkie oględziny, rezygnacja z dodatkowego instruktażu (w końcu to VAG), przepakowanie moich "gratów" do bagażnika i w drogę.
No właśnie: bagażnik. Z jednej strony mamy dzielone asymetrycznie w pionie drzwi, otwierane na boki niczym w rasowym dostawczaku, a z drugiej strony znajdujemy za nimi w pełni tapicerowaną strefę bagażową z roletą jak w typowym kombi i schowkami w bocznych ścianach. Może i nie ma on oszałamiającej pojemności, ale za to nadrabia swoją wysokością i praktyczną formą prostopadłościanu.
Przed odjazdem jeszcze szybka sesja odbiorowa (tak na wszelki wypadek) i w końcu zasiadam za kierownicą nowego VW Caddy piątej już generacji z silnikiem 2,0 TDI o mocy 122 KM.
Zanim jednak ruszę rozglądam się po desce rozdzielczej i od razu rzuca mi się w oczy permanentny brak przycisków. Volkswagen w swoich nowych samochodach odchodzi od klasycznych klawiszy na rzecz dotykowych włączników i sterowania wieloma funkcjami pojazdu przy użyciu centralnego wyświetlacza dotykowego.
W tym momencie uwidacznia się unifikacja samochodów użytkowych. Nie da się ukryć, że muszą one w dzisiejszych czasach spełniać dziesiątki funkcji, od bycia typowym "wołem roboczym", poprzez funkcję auta rodzinnego, czasem nawet luksusowej salonki, na prostym kamperze kończąc. W tym wypadku standaryzację widać chociażby po niedużym panelu dotykowym obłożonym solidną porcją plastiku zaślepiającego profil przygotowany pod naprawdę konkretny ekran, który w najbogatszych wersjach łączy się z drugim, zastępującym zestaw zegarów. Niestety w moim przypadku mamy klasyczne zegary, ale już bez dwóch wbudowanych w nie przycisków służących do ustawiania bądź resetowania ustawień. Oczywiście znalazłem je w końcu w formie wirtualnej, ale o tym nieco później. Na szczęście póki co obok wyświetlacza mamy dwa klasyczne pokrętła, czyli coś dla konserwatystów lubiących sobie czasem pokręcić bez odrywania wzroku od drogi.
W nowym Caddy mamy również nowy panel sterowania oświetleniem, który zastąpił nieśmiertelne wysuwane pokrętło ulokowane po lewej stronie kolumny kierownicy. Teraz, bodajże od Golfa ósmej generacji, mamy do dyspozycji połyskujący sześciobok reagujący na dotyk.
No dobrze, odpalamy silnik klasycznym kluczykiem, zwalniamy ręczny i... Caddy nie ma dźwigni hamulca ręcznego. Jest za to automatycznie zwalniający się przycisk i drugi odpowiadający za hill hold, czyli asystenta ruszania na wzniesieniu. Fajnie, to akurat lubię. Obok mamy jeszcze dwa cupholdery, podłokietnik z ukrytym pod nim foremnym schowkiem, a w konsoli środkowej, przed dźwignią zmiany biegów półkę idealną na portfel, gniazdo 12V i 2x USB typu C. Czy aby jednak nie za szybko zrezygnowano z gniazd starszego typu? Moim zdaniem idealne byłoby pozostawienie po jednym z dwóch najszerzej obecnie rozpowszechnionych rodzajów gniazd USB.
Wrzucam szybko umowę użyczenia do schowka na rękawiczki, w tym konkretnym wypadku mogącym również spełniać rolę, do której został stworzony. Wspomniany dokument może przydać się w razie kontroli policji, bo w końcu dzisiaj nie potrzeba i rzeczywiście nie otrzymuje się dowodu rejestracyjnego użyczanego samochodu. Sam schowek jest całkiem przyjemny i pojemny, a w jego uchylanej pokrywie wytłoczono szczelinę na karty i bilon. Kolejne z wielu praktycznych rozwiązań, na jakie można trafić w tym aucie.
Kilka chwil po ruszeniu uświadomiłem sobie, że warto włączyć klimatyzację. Chociażby po to, żeby zapobiec parowaniu szyb. No i skucha, nie ma pokrętła, a jedynie samotny, enigmatyczny „punkt dotykowy” ze śnieżynką i napisem „CLIMA”. Wduszając, a raczej muskając go na wyświetlaczu powyżej otwiera nam się panel sterowania klimatyzacją, po którym przesuwając palcem możemy sobie wybrać siłę i kierunek nawiewu, a także ustawić temperaturę w obu strefach z osobna, czy też zsynchronizować je ze sobą. Niestety jako fan klasycznych pokręteł jestem zdania, że takie tabletowe rozwiązania odwracają uwagę od drogi. Pokrętłami można operować po omacku, a na ekran trzeba po prostu spojrzeć, bo inaczej się nie da.
Przy okazji, sprawdzając na wspomnianym ekranie status samochodu odkryłem, że system start-stop również można zdezaktywować tylko i wyłącznie w ten sposób. O ile w moim aucie jest to szybkie kliknięcie w przycisk nad pokrętłem klimy (co robię już automatycznie), o tyle tutaj trzeba wejść w odpowiedni „klocek” w menu, znaleźć pole odpowiadające za sterowanie tą funkcją i dopiero uruchomić jej dezaktywację. Wygląda na to, że jakiś szalony ekolog na siłę uprzykrzył tą operację wierząc, że większości kierowców nie będzie się chciało w to „bawić”, a część po prostu nie będzie wiedziała jak to zrobić i że się w ogóle da.
Grafika centralnego wyświetlacza jest utrzymana w biało niebieskiej kolorystyce. Nie wiem, czy chodziło o podkreślenie hasła „blue motion”, czy raczej trafienie w gusta ojców małych księżniczek zakochanych we „Frozen”, ale muszę przyznać, że nie męczy ono wzroku tak jak chociażby wielobarwne animacje w samochodach konkurencji. To rozwiązanie w Caddy jest stonowane i czytelne zarazem, surowo utylitarne, czyli w sumie takie jakie lubię.
Okazało się również, że od początku mam niedomknięte któreś z drzwi. Co ciekawe sprawdzenie auta dookoła nie przyniosło odpowiedzi na pytanie, które drzwi są nie do końca zamknięte. Winnym tego faktu było większe skrzydło tylnych drzwi, które oczywiście domykało się właściwie, ale nie zawsze auto było świadome tego faktu. Żeby do tego dojść zatrzymałem się na poboczu, w zatoczce gdzie ITD przeprowadza swoje kontrole, tuż obok wywrotki, z którą Caddy dzieli rodzaj napędu. Pod maską testowanego auta mamy bowiem diesla 2,0 TDI o mocy 122 koni mechanicznych, który spełnia normy Euro 6 (już bez ich naginania) i w celu puszczania czystszych „bąków” popija ropę mocznikiem, przez wielu znanym pod nazwą handlową AdBlue. Jego poziom trzeba uzupełniać co kilka tysięcy kilometrów i należy jednak o tym pamiętać. Co się stanie jeśli tego nie zrobimy? Nie wiem, ale mogę jedynie przypuszczać, że auto zmusi nas do tego przechodząc w któryś ze swoich trybów awaryjnych. W końcu kto jak kto, ale ta konkretnie marka w temacie silników wysokoprężnych musi się pilnować i zachowywać wysoko posuniętą poprawność.
Tymczasem w tle majaczyły kominy i chłodnie elektrowni Opole i tak sobie pomyślałem, ilu ludzi ma świadomość skąd się u nas bierze prąd do tych wszystkich elektrycznych samochodów tak usilnie ostatnio lansowanych. No i przy okazji złapania fajnego kadru rzuciła mi się w oczy informacja o pięcioletniej gwarancji, którą dumnie dzierży na „plecach” demonstracyjne Caddy.
Jedziemy dalej. Przed wyruszeniem w drogę sparowałem Caddy-laca ze swoim smartfonem. Operacja ta przebiegła całkiem sprawnie i bez komplikacji, więc postanowiłem sobie wykorzystać czas podróży do załatwienia kilku spraw przez telefon, leżący w tym czasie grzecznie na półeczce. Przy próbie zakończenia pierwszego połączenia odkryłem, że na wielofunkcyjnej kierownicy brakuje przycisku z rysunkiem słuchawki telefonu i „odłożyć” ją możemy... dotykając oczywiście czerwonej słuchawki na ekranie dotykowym. Czyżby czasem księgowi wpadli w jakiś amok opętańczy?
Grzebiąc sobie wieczorem w czeluściach pokładowego systemu znalazłem całkiem fajną funkcję pokładowego nagłośnienia. Oprócz suwaków regulacji tonów niczym w Winampie, mamy możliwość regulacji położenia dźwięku. Możemy na ten przykład słuchać sobie radia, pozostawiając we względnym spokoju pozostałych pasażerów, albo i na odwrót, oszczędzić sobie słuchania po raz n-ty ulubionej bajki swojego potomstwa. Normalnie bajka.
Dzień drugi: sobota, godzina 09:00
„Co tam sąsiad masz tym razem...” usłyszałem za plecami. Nie da się ukryć, że nowe Caddy przyciąga spojrzenia i chyba jest pierwszą generacją tego auta, która naprawdę wygląda sympatycznie.
"Po ile to stoi?” padło w końcu kolokwialne pytanie. No i szczerze powiedziawszy nieco mnie ono zaskoczyło, bo nie miałem jeszcze okazji pobawić się konfiguratorem nowego Caddy'ego. Przypomniałem sobie jednak, że w schowku mam umowę użyczenia, na której powinna być wpisana wartość pojazdu. Zerkam więc szybko i... przecieram oczy. Caddy w setupie jaki widzicie, dostawczak przystosowany do celów pasażerskich (nawet nie do końca wersja kombi) wyceniony został na 138 300 PLNów. Drogo, nie powiem. Chociaż z drugiej strony, biorąc pod uwagę wielkość auta i jego prawdziwą wielozadaniowość, człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to naprawdę aż tak dużo.
„Jedziemy na zakupy! Musimy kupić trochę bibelotów do naszego nowego gniazdka” zaordynowała szanowna małżonka krótko po godzinie dwunastej. Przerzuciłem więc na szybko dwa foteliki naszych pociech i zauważyłem, że pięcioosobowe Caddy ma aż trzy punkty mocowania fotelików ze standardem Isofix i Top Tether: dwa skrajne miejsca z tyłu i fotel pasażera z przodu. Więc jeśli masz trojaczki (i kartę dużej rodziny), Caddy jest stworzone właśnie dla ciebie.
No i pojechaliśmy. Muszę przyznać, że Caddy z silnikiem 2,0 TDI o mocy 122 KM to całkiem żwawe auto. Dało się to odczuć nie tylko w czasie jazdy w pojedynkę, ale także z czterema osobami na pokładzie i bagażnikiem zapakowanym gadżetami z Liroja i Agatki. O ile przy spokojnej jeździe w trybie mieszanym i bez specjalnego obciążenia Caddy z dieslem potrafi spalić w okolicach 5 litrów oleju napędowego na setkę, o tyle w ruchu autostradowym z względnie średnim obciążeniem spala już jakieś 7-7,5 l/100 km, do czego przyczynia się również duża powierzchnia czołową tego auta. Niestety w samochodzie tego typu inaczej się po prostu nie da.
Nowe Caddy wyposażono w szereg elektronicznych asystentów. Mamy lane assist które stawia stosunkowo duży opór na kierownicy gdy chcemy świadomie lub nie zmienić pas bez użycia kierunkowskazu. Jest też radar wykrywający zbyt małą odległość od poprzedzającego nas auta i informujący nas o tym fakcie donośnym brzęczeniem oraz komunikatem z ikoną kolizji, którą zobaczymy na wyświetlaczu pomiędzy zegarami.
Ogólnie na wyświetlaczu zlokalizowanym między zegarami co rusz wyświetlane są różnego typu ekoporady. Owszem, można to wyłączyć gdzieś w ustawieniach menu na ekranie dotykowym, ale w sumie lubię się zadręczać informacjami mówiącymi mi jak bardzo złym, czy może raczej nieekologicznym kierowcą jestem...
Wieczorem zrobiliśmy z Caddy jeszcze jeden kurs przeprowadzkowy, ładując „na pakę” kilka sporych kartonów z prywatnymi rzeczami, których jakoś nie było okazji przewieźć do nowego domu. Weszło wszystko co chciałem przetransportować i to praktycznie bez piętrowania czegokolwiek. W takich chwilach można właśnie docenić osobową odmianę VW Caddy.
Dzień trzeci: niedziela, godzina 13:00
Po niedzielnym rosole postanowiłem spędzić trochę czasu z nowym Caddy sam na sam, żeby się jeszcze bliżej poznać i przygotować trochę materiałów do publikacji. Przy okazji spotkaliśmy na parkingu starszego brata. Może i na pierwszy rzut oka nie widać żadnego powinowactwa, ale w moim odczuciu Caddy wciąż ewoluuje ze swojego protoplasty, jakim była jego trzecia generacja. Owszem, mieliśmy wcześniej jeszcze dwa wydania tego auta, ale pierwsze bazowało na Golfie „jedynce”, a drugie na „polówce”, więc tak naprawdę dopiero od trzeciej generacji mamy do czynienia z w zasadzie oddzielną konstrukcją. Co prawda początkowo widać było duże zapożyczenia z osobowego minivana o nazwie Touran, ale gdzieś po drodze drogi tych modeli zdecydowanie się rozeszły.
Wspominałem już chyba, że w Caddy można zgubić wszystko? To zobaczcie sobie teraz ile on ma schowków i półeczek przerozmaitych. Długa półka na podszybiu, która ciągnie się nawet nad daszkiem zegarów to na przykład idealnie miejsce, gdzie kierowca może odłożyć swoje okulary. Na dokumenty i rzeczy, które wolimy ukryć przed wzrokiem postronnych osób mamy szeroką i głęboką wnękę pod dachem, a w drzwiach znajdziemy pojemne kieszenie z zewnętrzną fakturą podobną do tej, jaką można dostrzec w dolnej partii przedniego zderzaka, co stało się jak widać znakiem rozpoznawczym Volkswagenów nowej generacji.
Zaglądając raz jeszcze do bagażnika zauważyłem, że otwierane na bok asymetryczne drzwi można zablokować w dwóch pozycjach: 90 i 180 stopni. Po ich wewnętrznej stronie jest coś, co zdradza dostawcze powinowactwo tej osobowej wersji nowego Caddy. Mam tu na myśli płyty ze sklejki, którymi zasłonięto wewnętrzne profile obu drzwi. Co prawda nie razi to tak bardzo, przynajmniej póki nie są one porysowane, ale jednak nie pozwalają nam one zapomnieć z jakim autem mamy do czynienia, o co wbrew pozorom wcale nie jest tak trudno.
Caddy posiada przesuwne drzwi dla pasażerów tylnego rzędu z obu stron nadwozia, co sprawdza się w ciasnych parkingach i przy nieostrożnych pasażerach. Takimi drzwiami można bowiem co najwyżej przyciąć sobie palce, ale na pewno nie obijemy nimi auta zaparkowanego obok. Fajne jest to, że nawet dzieci są w stanie zamknąć te drzwi bez najmniejszego problemu, bo nie trzeba nimi przysłowiowo „wal...”... yhm, trzasnąć. Drzwi te dociągają się same do pełnego zamknięcia, więc w zasadzie niemożliwe staje się ich niedomknięcie.
O osobowości tej wersji najmniejszego dostawczaka od VW może świadczyć fakt wyprowadzenia nawiewów klimatyzacji na tylne fotele oraz dwa kolejne porty USB typu C ulokowane pod wspomnianymi kratkami. Oparcia tylnej kanapy dzielonej w układzie 1/3 i 2/3 bardzo łatwo złożyć pociągając za wystającą tasiemkę. Kanapę można również zdemontować i przenieść używając uchwytów znajdujących się w tylnej części jej podstawy.
Podczas kolejnego „walkaroundu” w oczy rzucają mi się jeszcze duże lustra boczne lakierowane na czarno, co ładnie współgra z innymi elementami w tym samym kolorze, to jest listwą pomiędzy przednimi reflektorami i pionowymi przedłużeniami tylnych świateł.
Skoro już jesteśmy przy tyle, to cały czas miałem nieodparte wrażenie, że z czymś mi się on kojarzy i w końcu odkryłem, z czym konkretnie. Czy z tej perspektywy Caddy nie przypomina Wam nieco większego vana z gwiazdą na masce? Takie Vito w miniaturze, prawda?
Na dachu tego konkretnego egzemplarza nie znalazłem relingów, ale oczywiście można je sobie dokupić. Znalazłem za to płetwę rekina, która pełni funkcję anteny radiowej. Czyżby krok wstecz po okresie wtapiania jej w szybę? Nie do końca, ale przyznać trzeba, że wygląda ona nieco komicznie, zwłaszcza w aucie pokroju Caddy.
Dzień czwarty: poniedziałek, godzina 08:00
Weekend szybko minął i przyszła pora rozstania. Może nie żebym tęsknił, ale Caddy idealnie sprawdziło się w roli, do której zostało przeznaczone. Spokojnie może być autem rodzinnym i pomóc jednocześnie w prowadzeniu prywatnego biznesu jego właścicielowi lub właścicielce, albo leasingobiorcy, jak kto woli. Każdy VAG-owiec odnajdzie się w nim bez problemu, silnik zapewnia wystarczającego „kopa”, a wygoda wnętrza nie męczy nawet w dłuższej trasie (pokonałem Caddym łącznie jakieś 400 kilometrów). Gdyby tylko ta cena była nieco niższa...
Samochód został mi udostępniony przez Lellek Opole, autoryzowanego dealera Audi / Seat / Skoda / VW, a więcej zdjęć znajdziecie na Facebooku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz