piątek, 3 lutego 2023

EV trip do Czech: Skoda Enyaq iV 80 Founders Edition

Wakacyjna przygoda

Czy elektryk nadaje się wyłącznie do jazdy wokół przysłowiowego komina? Taką tezę postanowił obalić Bartek z zaprzyjaźnionego portalu „Na prąd” (www.naprad.eu), który zajmuje się szeroko pojętą elektromobilnością.

Właśnie w ramach takiego obalania mitu, w jego głowie pojawił się pomysł jednodniowej wycieczki do stolicy Czech, połączonej z odwiedzinami miejsca „narodzin” samochodu, który tego dnia stał się naszym środkiem transportu. Myślę, że sam cel naszej podróży zdradził zagadkę, jakie auto zostało poddane wymagającemu testowi tegoż właśnie dnia.

Pięciu facetów i ona

Pięciu konkretnych facetów i ona jedna, a w bagażniku dodatkowo plecaki i sprzęt foto-video, który w czasie wypadu był naprawdę ostro używany. Wręcz pełne obciążenie auta miało na celu sprawdzenie, czy elektryk może pełnić rolę auta rodzinnego, nawet jeśli dzieci nam trochę wyrosną i będą próbowały tolerować się na tylnej kanapie, nawet w perspektywie spędzenia ze sobą kilkunastu kolejnych godzin. Te „dzieci” to byliśmy my właśnie.

Auto, które tego dnia dzielnie nam służyło to była Škoda Enyaq iV 80 w limitowanej wersji Founders Edition i czarnym niczym smoła kolorze Black Magic, który skutecznie przełamywały miedziane dodatki nadwozia i takie same akcenty kolorystyczne we wnętrzu. Było to auto numer 1380 z łącznej liczby 1895 wyprodukowanych egzemplarzy. Dlaczego akurat 1895? Jest to związane z rokiem powstania firmy Laurin & Klement, z której to wywodzi się dzisiejsza Škoda. O tym, że mieliśmy do czynienia z najbardziej topową specyfikacją Enyaqa świadczyć może fakt, że przedni grill był dodatkowo podświetlany, co robiło szczególne wrażenie po zmroku.

Skoro świt, po szybkim briefingu i zapakowaniu się do auta (najdrobniejsza osoba z grupy trafiła na środek tylnej kanapy i nie zdradzę jaki przydomek dostała), ruszyliśmy w drogę z podwrocławskich Siechnic. Obraliśmy kierunek trasą S8 na Kudowę-Zdrój i przejście graniczne Kudowa Słone - Náchod (CZ). Pamiętam dobrze, jak 20 lat temu jeździło się w to miejsce po alkohole, w czasach gdy obowiązywały jeszcze kontrole na granicach i limity przewożonych towarów. To były czasy i chyba już „to se ne vrati”.

Pierwszy postój zaliczyliśmy tuż przed granicą. Planowaliśmy krótką przerwę techniczną na opróżnienie pęcherzy, zakup koron i kamizelek, ale nawet te kilka minut wystarczyło, żeby nasze auto wzbudziło zainteresowanie. Otóż pewien starszy pan, Czech jak się okazało, zagaił Bartka żywo zainteresowany zielonymi tablicami naszej „skodovki”.

Już po czeskiej stronie, postanowiliśmy zatrzymać się na drugie śniadanie i pierwsze tego dnia ładowanie, a w zasadzie doładowanie baterii Enyaqa w punkcie E.ON zlokalizowanym przy Penny Markecie w miejscowości Jaroměř. Gdy tam podjechaliśmy, złącze CCS Combo o mocy 60 kW było zajęte przez Teslę taksówkę, ale jak się okazało kończyła już ona swoje ładowanie i taksówkarz szybko (czy może raczej z czeska „rychlo”) zwolnił nam złącze. Profilaktycznie dopchaliśmy więc baterię Enyaqa, kupując w tym czasie coś na ząb. Zjedliśmy to natychmiast, mówiąc kolokwialnie po studencku, czyli na krawężniku. Samo ładowanie naszej Skody przebiegło bezproblemowo, a ja przy okazji znalazłem w Penny Monstera Mule, którego puszka kolorystycznie dopasowana była do czarno-miedzianego Enyaqa.

Praga wita

Do Pragi, według wskazań komputera pokładowego, pokonaliśmy 293 km w czasie 4,5 godziny, ze średnią prędkością 67 km/h i zużyciem energii na poziomie 19 kWh / 100 km. Przypomnę tylko, że mówimy tu o SUV-ie z pięcioma rosłymi facetami i podręcznym bagażem na pokładzie, a po czeskiej stronie gros trasy przebiegało autostradą.

W Pradze zostawiliśmy auto na dozorowanym parkingu w dzielnicy Holešovice, na którym za elektryka nie płaci się nic. Wspomniany parking zlokalizowany jest pod centrum sportowym Tipsport Arena, tuż obok zabytkowych hal wystawienniczych. Przy parkingu znajdowała się stacja ładowania należąca do Praskiej Energetyki, która niestety nie miała ochoty współpracować z chłopakami z Polski, nawet jeśli przyjechali oni do stolicy czeskim autem. No cóż, na praskie Stare Miasto pojechaliśmy więc innym elektrykiem, który dla odmiany jeździ tylko tam, gdzie go tory poprowadzą.

Szybka wizyta na Moście Karola i spacer po starówce połączony z klasycznym czeskim posiłkiem w klimatycznej jadłodajni dał nam siły na dalszą podróż i pozwolił rozprostować nogi po kilku godzinach spędzonych co prawda w miłym towarzystwie, ale jednak w aucie.

Przy wyjeździe z Pragi pozwoliliśmy sobie jeszcze na szybką kawkę na stacji benzynowej MOL i przy okazji „podkarmiliśmy” Enyaqa elektronami na ładowarce E.ON. Jej umieszczenie przy kontenerach na odpady wywołało pewne skojarzenia z elektrośmieciami i dyskretne „heheszki” w zespole (takie, żeby Škoda nie usłyszała).


Miasto dwóch Václavów

Około 70 km od Pragi i niespełna godzinę jazdy znajduje się miasto Mladá Boleslav, w którym to siedzibę swoją ma Škoda i ulokowane tam przyfabryczne muzeum tejże marki. Po drodze złapała nas jednak burza z gradem, która zmusiła do kolejnej krótkiej, nieplanowanej przerwy w podróży.


Po niezmiernie ciekawej wizycie w muzeum Škody, o którym więcej możecie przeczytać tutaj, przyszła pora na sesję Enyaqa przed budynkiem muzeum i przyfabrycznej wydawki nowych aut, która również była przerywana przez sympatycznych ludzi zainteresowanych naszym autem, bohaterem robionych w tym czasie zdjęć i ujęć realizowanych kamerą przez naszego pokładowego operatora.




W poszukiwaniu wolnych elektronów

Przy wspomnianej wydawce zauważyliśmy kilka słupków do ładowania elektrycznych aut prądem o mocy 50 kW, ale jak się okazało wszystkie były wyłączone ponieważ... mieliśmy weekend (a konkretnie sobotę). Cóż, dziwne to trochę, ale co zrobić.




Kolejna stacja ładowania, którą wskazała nam aplikacja z mapą punktów ładowania okazała się być również niedostępna w sobotę, a to z prostej przyczyny. Była ona bowiem zamknięta na prywatnym terenie jakiegoś przedsiębiorstwa. Dla poprawy humoru podjechaliśmy więc do marketu po Lentilki i Studencką, a po podniesieniu poziomu cukru we krwi ruszyliśmy dalej w poszukiwaniu sprawnej i chętnej do współpracy ładowarki w mieście, w którym przecież produkowane są tysiące elektryków i w którym za płotem widzieliśmy całe pola ładowarek przeznaczonych chyba do ładowania aut zjeżdżających z linii produkcyjnych Škody. Niezły mindfuck, co nie?

W naszych poszukiwaniach trafiliśmy również na parking przed Škoda Service Trainig Center, gdzie znajdowały się silniejsze ładowarki Nikola oferujące moc ładowania sięgającą nawet 150 kW. Do jednego ze słupków była podpięta nowa, jeszcze przedpremierowa w owym czasie Škoda Enyaq Coupe iV RS w cudownym kolorze Mamba Green i rejestracją „ELO” (no elo maleńka). U nas auta te jeszcze się nie pojawiły nawet w formie premierowych egzemplarzy u generalnego importera, a tymczasem w mateczniku marki stały sobie normalnie na ładowarce jakieś pół roku przed oficjalną prezentacją w Polsce. Oczywiście niebagatelne znaczenie może mieć tutaj fakt, że w Mlada właśnie Enyaqi są produkowane, a samochód ten zapewne należał do kogoś związanego ze Škodą.




Z tymi ładowarkami również nam nie poszło i w końcu po blisko godzinie poszukiwań udało nam się podładować auto na parkingu przy restauracji McDonald's zlokalizowanej obok centrum handlowego Olympia, na wylotówce z miasta. Nie obyło się bez instalacji lokalnej aplikacji na smartfonie, ale w końcu mała godzinka na 50 kW i szybki Happy Meal w „maczku” pozwolił nam i autu nabrać siły na powrót do domu.

Czy był to po prostu pech, czy nie zostawiam Wam do własnej oceny. Niemniej jednak jadąc na międzynarodowe wojaże autem elektrycznym trzeba się do tego dobrze przygotować i znaleźć w sobie pokłady spokoju i pokory. Nie twierdzę, że istnieje ryzyko, że zostaniemy gdzieś w głuchą noc z pustą baterią, ale na pewno nie zalecałbym wyjeżdżanie jej do zera i podładowywanie przy każdej możliwej okazji, bo nigdy do końca nie wiadomo jakie szczęście, czy może raczej pech czekają nas tuż za rogiem.

E.T. go home

Powrót do Siechnic koło Wrocławia zajął nam kolejne 4 godziny. Pokonaliśmy w tym czasie 244 kilometrów ze średnią prędkością 62 km/h i zużyciem energii 17,1 kWh / 100 km. Brzmi interesująco, dlatego śpieszę z podsumowaniem całej trasy, której źródło pochodzi z materiału opublikowanym przez Bartka na portalu „Na prąd” (link do artykułu).

Otóż cała trasa, jaką pokonaliśmy tego pięknego lipcowego dnia liczyła 610 km. Sama jazda trwała 10,5 godziny, a średnia prędkość to raptem 59 km/h. Finalne zużycie energii wyniosło 18,4 kWh / 100 km. Patrząc na gabaryty auta i stopień jego „zapełnienia” wydaje się to być bardzo dobrym wynikiem. Trzeba przyznać, że gdyby nie sytuacja z godziną straconą w Mlada na poszukiwanie ładowarki chętnej do współpracy, mit problematycznego elektryka zostałby definitywnie obalony. Niemniej jednak póki co należy brać pod uwagę możliwość stracenia odrobiny czasu nie tylko na samo ładowanie, ale i na znalezienie miejsca, w którym nasze auto będzie mogło przyjąć nieco życiodajnej dla niego energii. Ogólnie rzecz biorąc wtopy nie było, ale wciąż jednak podróżowanie z benzyną wydawać się może łatwiejsze.

Za możliwość wzięcia udziału w wycieczce dziękuję Bartkowi z www.naprad.eu, a za towarzystwo całej ekipie wyjazdowej. Możecie być pewni, że wypad ten nie był ostatnim słowem biura podróży "Na prąd". Kolejny wspólny trip opiszę Wam niedługo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz