1. Czym jest?
W ostatnim czasie miałem możliwość wypróbowania czterech modeli Renault. Były to auta różnych klas: budżetowy Symbol, kompaktowy SUV Kadjar, czy też sedan udający coupe Megane GrandCoupe. Jednak to ostatnie auto najbardziej wyróżnia się spośród pozostałych. Wszystkie dotychczas wymienione samochody miały klasyczny napęd. Były to silniki spalinowe zasilane olejem napędowym lub benzyną bezołowiową. Tym razem mamy jednak samochód, do którego „tankujemy” coś, czego nie widać. To prąd, a tym autem jest w pełni elektryczne Renault Zoe.
Wprowadzenie do sprzedaży Zoe poprzedzono prezentacją kilku prototypów zapowiadających ten model. Pierwszy pojawił się już w 2005 roku i prócz rozmiarów nie posiadał praktycznie niczego wspólnego z autem produkcyjnym. Ostatni, bardzo podobny do gotowego modelu prototyp pokazano w 2010 roku, a w roku 2012 Zoe trafiło do produkcji. Od tego czasu praktycznie co rok, dwa samochód przechodził jakieś mechaniczne modernizacje, które w główniej mierze miały zwiększyć jego zasięg. W wersji Z.E.40 może wynieść on blisko 400 kilometrów, co oznacza jego podwojenie na przestrzeni tych kilku lat. W 2019 roku Zoe przeszło głębszą modyfikację wyglądu nadwozia i wnętrza, czyli tak zwany facelifting.
2. Jak wygląda?
Zoe może się podobać. Wygląda sympatycznie i nie jest stylistycznie przekombinowane. Nie wiem dlaczego, ale kojarzy mi się z jakimś domowym zwierzątkiem, takim słodkim „przytulakiem”. W oczy rzucają się bardzo ładne, przednie zadziornie zmrużone reflektory i tylne lampy o kształcie rombów, które w obu przypadkach posiadają błękitne elementy wykończenia ich wnętrza.
Nadwozie jest oczywiście pięciodrzwiowe i stosunkowo wysokie, jak na standardy klasy A/B. Dzięki temu mamy ułatwione wsiadanie, a to chyba ma większe znaczenie w ruchu miejskim aniżeli sportowa sylwetka i nisko położony środek ciężkości. To drugie zresztą Zoe i tak ma, a to za sprawą ciężkich baterii umieszczonych nisko w podłodze.
Standardowym (czytaj bezpłatnym) kolorem w Zoe jest biel alpejska. W podstawowej wersji Life Zoe posiada czarne obudowy lusterek, co akurat w przypadku ruchu wielkomiejskiego jest dla mnie niezaprzeczalnym atutem oraz stalowe felgi z kołpakami montowanymi na wcisk, co znacząco zwiększa prawdopodobieństwo zgubienia na dziurze lub utraty na rzecz amatorów cudzej własności.
3. Jakie ma wnętrze?
Wnętrze Zoe zaskakuje przestronnością. Co prawda mamy wrażenie siedzenia na krzesełku, niczym w autach typu minivan, ale za to cztery dorosłe osoby swobodnie się w nim mieszczą, a i bagażnik zachowuje godną pojemność, co nie zawsze w aucie elektrycznym jest pewnikiem. W tym wypadku mamy do dyspozycji niemal 340 litrów, czyli tyle ile do niedawna jeszcze miały auta kompaktowe.
W standardzie Life jedyną dostępną tapicerką jest czarna materiałowa. Pomimo zastosowania czarnej tapicerki, jasne tworzywo wykończeniowe deski rozdzielczej bardzo rozświetla i ożywia wnętrze Zoe. Bardzo fajnie wyglądają fotele ze zintegrowanymi zagłówkami, które otacza biały pasek, niczym w spodniach dresowych.
Już w standardzie Intense samochód posiada: system multimedialny R-LINK z mapami Europy, elektryczne szyby z przodu i lusterka, poduszki przednie i boczne (ale tylko z przodu), centralny zamek, LED-owe światła do jazdy dziennej, automatyczną klimatyzację, ABS, ESC, Isofix i zestaw naprawczy do opon.
4. Jak jeździ?
Idzie niczym tramwaj. Bezgłośnie ciągnie od samego dołu.
4-metrowe auto waży blisko 1,5 tony i skłamałbym twierdząc, że tej masy się nie czuje. Jednak zastosowanie napędu elektrycznego, który z natury wymusił zastosowanie bezstopniowej przekładni CVT, skutecznie potrafi to wrażenie zredukować. Jak już wspomniałem auto przyspiesza od samego początku. Nie mamy tutaj pojęcia obrotów silnika, a cały moment napędowy jest dostępny od startu.
Jeśli chodzi o dźwignię wspomnianej skrzyni zmiany biegów, to ma ona klasyczny kształt i jest za co złapać. O wiele bardziej odpowiada mi taka forma, aniżeli znane z hybryd Toyoty „dźwigienki”, które chyba najlepiej brać w dwa palce. Nieco dalej umieszczono o dziwo również klasyczna dźwignię hamulca pomocniczego, chyba jedną z najdłuższych w obecnie sprzedawanych autach osobowych.
Pod logo w formie rombu ulokowanym na przedzie samochodu znajduje się gniazdo ładowania, co według mnie jest jednym z lepszych rozwiązań. Po prostu podjeżdżasz przodem pod stację ładowania i nie musisz rozwijać metrów kabla. Niestety nie było mi dane sprawdzić ile trwa ładowanie i na ile kilometrów ono wystarcza. Po prostu idea car sharing'u aut elektrycznych zrzuca to zmartwienie z głowy kierowcy. Auto nigdy nie będzie puste i na dojazd w obrębie strefy na pewno nam wystarczy energii. Co więcej poruszając się autem elektrycznym często nie musimy stać w korku korzystając z buspasów, czy też możemy zajmować dedykowane miejsca w najlepszych lokalizacjach.
5. Podsumowując:
Podstawowe Zoe w wersji Life R90 (już po liftingu A.D. 2019) kosztuje niespełna 134 000 PLN. Na drugim biegunie konfiguratora stoi Intens R110 (ten wzmocniony) na 17 calowych alufelgach, w dodatkowo płatnym kolorze (np uroczym czerwonym Intens) i z wszystkimi możliwymi „bajerami” dostępnymi w opcji daje nam kwotę zbliżoną do 158 000 PLN. Co ciekawe kabel do ładowania z gniazdka domowego kosztuje dodatkowe 2 000 PLN, a za 1 000 PLN można w konfiguratorze dodać instalację do montażu systemu car sharing. No i chyba taki sposób użytkowania Zoe powinno być u nas rozpowszechniony.
Renault Zoe pochodziło z floty nieistniejącej już niestety wrocławskiej wypożyczalni aut na minuty Vozilla.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz