1. Czym jest?
Pamiętacie tą reklamę, w której to Adam z Ewą już sięgają po jabłko, gdy tuż za ich plecami słychać „psst” wydawane przez węża siedzącego w… „clióweczce”?
Renault Clio, które z sukcesem zastąpiło kultowe Renault 5 w marcu 2020 roku kończy 30 lat, więc czas najwyższy by stało się ono dojrzałym przedstawicielem segmentu B. Od jesieni 2019 mamy na rynku jego piątą już generację i to jej miałem okazję dokładniej się przyjrzeć.
Póki co najnowsza generacja Clio produkowana jest tylko we Francji, ale zapewne już niedługo, podobnie jak i jego poprzednik, zjedzie on z linii montażowych w tureckiej Bursie.
2. Jak wygląda?
Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że nowe Clio wygląda podobnie do poprzednika. Jest to jednak całkiem nowa konstrukcja, a wspomniane podobieństwo może być spowodowane tym, że za stylistykę obu ostatnich generacji Clio odpowiadała ta sama osoba – Laurens van der Acker.
Clio numer 5 występuje na tą chwilę tylko w wersji pięciodrzwiowego hatchbacka. Być może śladem poprzednika poznamy niedługo wersję kombi nowego Clio, ale póki co na rynki wchodzi druga generacja crossovera segmentu B, czyli Renault Captur.
Auto, które miałem okazję wypróbować pomalowane było w sztandarowy kolor znany chociażby z reklam i zdjęć premierowych. To pomarańczowy Orange Valencia, który obok niebieskiego Celadon chyba najbardziej pasuje do tego auta „prosto z raju”. Wydaje mi się, że tym samym nie ma co ukrywać, że Clio jest skierowane głównie do kobiet.
Ogólnie mówiąc sylwetka Clio może się podobać. Jest dynamiczna i muskularna, co niestety okupione jest chociażby względnie wąskim otworem bagażnika. Linia nowego Clio jednoznacznie wskazuje, że mamy do czynienia z Renault. Typowe dla obecnej linii stylistycznej „zacieki” pod oczami przednich reflektorów Full LED Pure Vision, trochę chromu tu i tam oraz zawadiacko zadarty „kuper” mają w sobie to coś. Kobiety będą zadowolone, a i facetowi wstyd nie będzie zasiąść czasem za kierownicą tej małej „renówki”.
Małej? Może nie tak do końca, bo Clio łamie swoją długością granicę „magicznych” 4 metrów, czyli tyle ile w latach 80-tych XX wieku miało Renault 11 zaliczane w owym czasie do klasy aut kompaktowych.
Jeśli chodzi o sylwetkę, to uroku dodają jej chromowane listwy progowe z napisem Clio na ich końcach oraz nie wymagające dopłaty 16 calowe felgi aluminiowe z miłym dla oka i stonowanym wzorem o nazwie Philia.
3. Jakie ma wnętrze?
No dobrze, koniec z oglądaniem, pora wsiąść do środka, a tam… O jaa po raz pierwszy: ale wielki tablet! O jaa po raz drugi: jakie białe wstawki! O jaa po raz trzeci: czarna podsufitka! O jaa po raz czwarty: jakie fajne klawiszowe przyciski. Ale zaraz, idźmy może po kolei…
Na szczycie konsoli środkowej ulokowano zorientowany pionowo ekran dotykowy, który wystaje ponad linię podszybia. Zaraz, a ile on ma tych cali? Ma on 9,3 cala i służy do obsługi systemu Easy Link. Drugi wyświetlacz o przekątnej 7 cali znajdziemy w miejscu klasycznych zegarów. Owszem nie wypełnia on całej powierzchni wygospodarowanej pod daszkiem, ale i tak potrafi przekazać nam sporo informacji. Do tego przy wyborze jednego z trzech trybów (My Sense, Sport i Eco) zmienia nieco swój charakter. Prócz tego mamy osiem kolorów ambientowego podświetlenia elementów wnętrza (wnęki uchwytów w drzwiach, listwy w nie do końca na około dźwigni zmiany biegów i „rzutnik” światła w podsufitce. Dodatkowo można osobno regulować natężenie oświetlenia każdego z tych trzech elementów.
Ogólnie system nowego Clio pozwala na szeroką personalizację ustawień i zgromadzenie ich pod własnym profilem My Sense. Można sobie regulować czułością asystenta pasa ruchu, czułością radaru śledzącego odległość od poprzedzającego auta, czułością systemu monitorującego martwe pole z boków pojazdu i zapewne jeszcze wiele innych opcji, których nie zdążyłem odkryć.
Co mi się w tym wszystkim najbardziej podobało? Informacja o odległości od poprzedzającego pojazdu podawana w sekundach i wyświetlana na zegarach wraz z trójkolorowym podświetleniem komunikatu (zielone = OK, żółte = słabo, czerwone = glonojad). Co zaś najbardziej irytowało? Brzęczyk informujący o przekroczeniu dopuszczalnej prędkości na danym odcinku drogi, którą to Clio odczytuje sobie samo ze znaków drogowych.
Wnętrze nowego Clio nabrało stylu. W testowanym egzemplarzu uwagę zwracały białe elementy deski rozdzielczej z romboidalną fakturą powierzchni oraz pseudo sportowa ciemna podsufitka (jaki to ma związek ze sportem nie wiem, może chodzi o flokowane wnętrza rajdówek) oraz przyciski w konsoli środkowej i po lewej stronie kierownicy w formie klawiszy, które przypomniały mi te stosowane w Mini. Jeśli mówimy już o podobieństwach we wnętrzu to muszę przyznać, że niezbyt podoba mi się moda na przeciąganie poprzecznych linii nawiewów po całej długości deski rozdzielczej. Podobne rozwiązanie stylistyczne można spotkać chociażby w Passacie B8, czy też Maździe CX-30. Ponadto fotele wykończono w ładnie zestawionym duecie skóra + materiał w prążki. Przednie, oba regulowane na wysokość posiadają bardzo ładne w formie i wygodne zagłówki à la Volvo, zaś te na tylnej kanapie razić mogą ordynarnymi „metkami bezpieczeństwa” zwisającymi z ich obić, które rzucały mi się w oczy za każdym razem, gdy tylko spoglądałem w tylne lusterko. Oj ciąłbym je aż miło.
Na plus można zaliczyć wyżej umieszczoną dźwignię zmiany biegów, która dodatkowo dzięki mięsistej gałce dobrze leży w dłoni i aż chce się zmieniać biegi, których niestety w tej opcji było tylko pięć. Ponadto w wersji Intens znajdowała się automatyczna klimatyzacja jednostrefowa i… klasyczna dźwignia hamulca pomocniczego. Wiem, że dla wielu jest to nadal lepsza opcja, ale w tym wypadku nie można mieć systemu auto-hold, który jest bardzo pomocny zwłaszcza podróżując po mniej równych terenach, czy chociażby stojąc w korku na wyjeździ z tunelu w centrum miasta. No i dzięki temu, że w aucie była wajcha ręcznego mogliśmy pożegnać się z podłokietnikiem pomiędzy przednimi fotelami. Oczywiście można go dokupić w pakiecie z automatycznym hamulcem postojowym z funkcją auto-hold, co kosztuje w chwili obecnej dodatkowe 1 000 PLN.
Gwoli ścisłości dodam, że u dołu konsoli środkowej możemy znaleźć gniazdo tak zwanej zapalniczki, jedno gniazdo Aux i 2x USB typu B. Sterowanie światłami i wycieraczkami może odbywać się w pełni automatycznie. Zamiast kluczyka mamy typową dla Renault kartę dostępu Hands Free, dzięki któremu auto otwiera się automatycznie, o czym daj znać rozkładaniem bocznych lusterek, a silnik zaś odpala się przyciskiem umieszczonym w miejscu, gdzie normalnie powinniśmy się spodziewać stacyjki. Po tej samej stronie skórzanej kierownicy, pod jej ramieniem mamy ukrytego pilota do sterowania radiem. Jest to kolejne rozwiązanie typowe dla tej marki, przez niektórych chwalone, przez innych krytykowane. Napiszę tylko, że wymaga ono przyzwyczajenia, a potem da się z nim żyć, chociaż oczywiście sterowanie umieszczone w samej kierownicy przemawia do mnie nieco bardziej.
Jeśli chodzi o miejsce wewnątrz, to jest go pod dostatkiem, ale tylko na przednich siedzeniach. Dwóch słusznych rozmiarów mężczyzn (w Clio…) zmieści się tam bez problemu, ale za to za nimi usiądzie już tylko ktoś bez nóg lub dziecko w foteliku grupy 0, no może i 0+.
Do tego mamy bagażnik głęboki ale krótki, co jest raczej przywarą większości aut segmentu B. Koszyk z bagietkami tam wejdzie. Do tego zgrzewka wody mineralnej, kilka rolek ręczników kuchennych i mamy po bagażniku. Do tego jego otwór załadunkowy jest stosunkowo wąski i wysoko położony, co tym bardziej zniechęca do przewożenia gabarytów. Muszę przyznać, że nie sprawdziłem, czy pod podłogą bagażnika znajduje się zapas, ale sądząc po nisko położonej podłodze mogę w to wątpić. Oczywiście dojazdówka jest oferowana w wyposażeniu dodatkowym za jedyne 400 PLN.
Skoro już jesteśmy przy bagażniku, to warto wspomnieć o sposobie jego otwierania i zamykania. Otóż próżno jest szukać szczeliny pod klapą bagażnika, w którą można by wsunąć palce w poszukiwaniu… przycisku „soft touch”. Powiem szczerze, że przez dłuższą chwilę zastanawiałem się jak otworzyć ten skubany bagażnik. Wiem, że w VW i Seacie trzeba odchylić znaczek w klapie bagażnika, Opel ma przycisk pod wystającym znaczkiem z błyskawicą również na klapie, a tutaj? Tutaj trzeba wsunąć dłoń w bodaj najbardziej ubrudzone miejsce brudnego samochodu, czyli pod wnękę na tylną rejestrację w zderzaku. Tam pomiędzy lampkami oświetlenia tablicy znajduje się całkowicie niewidoczny przycisk otwierania bagażnika. Może to i sprytne, ale praktycznie zawsze grozi ubrudzeniem palców osoby otwierającej kufer.
W nagrodę zamykanie klapy bagażnika jest bardzo wygodne za sprawą solidnego uchwytu umieszczonego po jej prawej stronie. Co zwróciło moją uwagę jeśli chodzi o klapę bagażnika to mikroskopijna półka, równie malutka wycieraczka tylnej szyby i bunkrowaty obraz z wnętrza patrząc do tyłu. Na szczęście jeśli chodzi o cofanie to z pomocą przychodzą nam czujniki parkowania z niezbyt miłym jak dla mnie, typowym dla Renault dźwiękiem szczękania, niczym ten jaki wydają insekty swoimi szczękoczułkami oraz system kamer 360 stopni, który bardzo ułatwia parkowanie, zwłaszcza biorąc pod uwagę trudne do oszacowania gabaryty pojazdu (oczywiście zanim nabierze się do niego przyzwyczajenia). Na pokładzie mieliśmy także asystenta parkowania, którego rola ze względu na manualną skrzynię biegów ograniczała się tylko do kręcenia kierownicą, ale mimo szczerych chęci jakoś brakło mi czasu, żeby wypróbować go w praktyce. Cóż 24 godziny z autem to jednak zbyt mało na dogłębne jego poznanie.
4. Jak jeździ?
Litrowy… przepraszam, 999 cm3 silnik z turbiną osiąga moc 100 koni mechanicznych oraz maksymalny moment obrotowy 160 Nm i sprzęgnięty jest z pięciobiegową manualną skrzynią biegów. Oczywiście do tego mamy system start stop i elektronicznego suflera podpowiadającego nam kiedy zmienić bieg na wyższy w czasie rozpędzania. Clio z tym silnikiem pokonałem w sumie 170 kilometrów, w 90% w trybie sport i auto zużyło (tu proszę o werble) 17 litrów paliwa. Tak, 10 litrów na sto kilometrów! Owszem, pewnie można by pokombinować z trybem eco i eco drivingiem i zejść może do tych 7 litrów na setkę, ale to moim zdaniem nadal dużo za dużo jak na auto tej wielkości.
Zmiana trybów jazdy, zwłaszcza ze Sport na Eco jest wyraźnie odczuwalna jeśli chodzi o zachowanie pojazdu i reakcję na gaz. Eco jest po prostu bardziej „mulaste” i cichsze, co jest zasługą bardziej głośników niż układy wydechowego.
Ktoś powie, że do sportowego stylu nie pasują również bębny hamulcowe na tylnej osi, ale muszę powiedzieć że hamulce działają w tym aucie wystarczająco dobrze, więc jeśli coś działa, to po co to zmieniać na siłę.
5. Podsumowując:
Clio w piątym wydaniu zaskakuje w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Niby niepozorny, a jednak może być naprawdę fajnym i zwinnym autem miejskim. Coś idealnego na drugie auto w domu, co by nim wyskoczyć po bułki, czy też podrzucić dzieciaki do szkoły. No i do tego jest po prostu ładne, choć to rzecz gustu oczywiście.
Oczywiście nie byłbym sobą, gdybym nie pobawił się konfiguratorem dostępnym na stronie Renault.
Za podobnie skonfigurowane auto wyszło mi 71 100 PLN. Do bazowej ceny Intens, która wynosi 62 900 PLN należy doliczyć kolor Orange Valencia za 2 200 PLN, pakiet Easy Parking Plus (kamera 360°, system Easy Park Assist, system Multi-Sense i system kontroli martwego pola) za 3 000 PLN, pakiet Look z jasnymi wstawkami we wnętrzu za 500 PLN i nawigację z mapą Europy wraz z ekranem 9,3” za 2 500 PLN. Czy to dużo? Może i tak, jeśli weźmiemy pod uwagę, że to wciąż segment B. Owszem, można za te pieniądze kupić Megane (dokładając niespełna 6 000 PLN nawet w wersji Grandtour), ale to już pozostawiam do indywidualnej oceny każdego z potencjalnych kupujących.
Samochód został mi udostępniony przez Renault Nawrot w ramach akcji 365 dni testów Renault (#testujzpasja).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz